poniedziałek, 28 marca 2011

Dobek Brzęczykomar.

Dobrosław lat 66 jeszcze do niedawna miał dobrą opinię wśród kobiet na Wildzie w Poznaniu– był skrupulatnym ginekologiem, który u niejednej z nas wyleczył mięśniaka czy nadżerkę. Zza swojego monokla bacznie w nas spozierał, celnie umiejscawiając wszystkie zagrożenia. Był także naszym swojskim regulatorem płodności w dzielnicy, bo w odróżnieniu od kolegów po fachu nie miał oporów przed przepisywaniem środków wczesnoporonnych. Czy robił dodatkowo jakieś zabiegi – tego nie napiszę, bo po pierwsze, nie wiem, a po drugie, nawet gdybym wiedziała, to i tak bym nie napisała, nie chcąc przyczynić się do niesnasek Dobka z naszym proboszczem, a może nawet z wymiarem sprawiedliwości, którą to rękę po polsku zawsze będę opisywała poprzez małą literkę.

Dobek w wieku lat 65 przeszedł we wrześniu zeszłego roku na emeryturę i pierwszą wolną jesień swego życia przeżył na działce nad Wartą, hodując pewną roślinę pod szkłem. Zimą zebrał plony i palił ją, zaciągając się w krótkie dni oraz czekając na przylot bocianów. Aż w końcu wyszedł na światło dzienne, ukazając nam usmażoną paloną rośliną twarz.

Jak zwykle rano poszłam po zakupy. Chciałam kupić mleko, chleb i takie tam. Wiktuały i sraty-taty, co najbardziej drenują portmonetkę. Pierwsza stojąca w kolejce po świeże, choć coraz droższe pieczywo, odezwała się Edeltrauda Jąderko lat 88.
– Dobek chciał mnie zwabić na działkę – poskarżyła się Edeltrudzia. – „Pokaż mi nadżerkę”, zażądał. Ale ja nie mam zamiaru rozkładać się przed emerytem!
– Mnie też nagabywał – zadenuncjowała doktora jego była asystentka, pielęgniarka Celinka lat 63. – Brzęczał i brzęczał nad uchem, to pozwoliłam mu stwierdzić, że nie mam raka piersi. Ale wolę ręce nowego ginekologa, Karola lat 33. Czuję, że przy nim się rozwijam.
– Dobek jest jak Stefek Burczymucha – zgodziła się Wiktorcia lat 73. – Powiedział, że burczę z tyłu, to pozwoliłam mu zbadać hemoroidy. Powiedział, że jest dobrze, ale kazał przyjść na działkę, jak zaczną śpiewać skowronki.
– Kiedy zaczynają śpiewać skowronki? – spytała zarumieniona, bo niedoświadczona jeszcze przez życie Malwina lat 38.
– Wtedy kiedy komary zaczynają rypać – wtrąciłam się. – Uważaj, bo z Dobka to prawdziwy brzęczykomar. Może ukłuć, a boleć będzie długo po tym.
– Brzęczykomar? – jęknęła Balbinka.

Po tęsknym, żałosnym westchnieniu Balbiny lat 59 wszystkie umilkłyśmy. W jakimś stopniu Dobek zaznaczył piętno na życiu każdej z nas. W końcu nikt tak nie dłubał w naszych pochwach, jak on. Robił to tak, że docierał do naszej duszy. Zawsze znajdzie się jakiś Dobek, który wypali ślad w kobiecej psychice.
W końcu przyjechał samochód ze świeżym pieczywem. Oprócz chleba kupiłam jeszcze dwie drożdżówki. Uważam, że na wspomnienie o Dobku najlepsze jest świeże ciacho. Nieprawdaż?
Mniam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz