piątek, 1 kwietnia 2011

Ballada o smutnym Napletku.

Za siedmioma pudrami, za siedmioma pomadkami i za siedmioma tapetami żył sobie królewicz Napletek. Był smutnym młodzieńcem. Jako półsierota miał tylko ojca. Opowieści o wielkim Korzeniu Trzecim obiegły już niejeden harem i wiele kółek gospodyń wiejskich. Władca słynął z niesłychanej twardości i braku zainteresowania synem. Niezbyt często spozierał też na najnowszą żonę, złą i samolubną Chcicę. Bardziej nęciły go rumiane i śmiałe dziewczęta ze wsi – szczególnie rubaszna Psiocha, a także szlachetnie urodzona dziewczyna z dworu, rozkoszna von Pupcia. Jednak syn nie podzielał pasji króla.

Przy dzisiejszym drugim śniadaniu o von Pupci wspomniał Władek lat 95, ale ja wiedziałam, że tak naprawdę w myślach przywołał kogo innego.
– Władku, znowu wspominasz Miriam? Jak ją właściwie poznałeś?
– Miała 23 lata, kiedy pierwszy raz spotkałem ją w Warszawie. Mówiła, że znudzili jej się faceci o zbyt długich pejsach. Tak naprawdę, to szukała faceta z napletkiem. To ją kręciło.
– Dziewczyna była ciekawa.
– Wtedy w Jerozolimie takich rzeczy nie uświadczyła.
– Dokąd poszliście na pierwszą randkę?
– Wziąłem ją na karuzelę. Choć byłem twardy, jak prototyp czołgu o gładkiej lufie, to chciało mi się rzygać – jak to na karuzeli. Karuzela była łańcuchowa. Miriam w moich wyobrażeniach też była w łańcuchach. Powiedziałem jej o tym. Dobrze mieć napletek.
– Nigdy nie miałam napletka.
– To był 69 rok, więc poduszki ułożyliśmy po różnych stronach łóżka. Zacząłem deklamować Lokomotywę Tuwima. Najpierw powoli i ociężale, później jak maszyna zziajana, zdyszana. Rytmiczne dyszałem poetą Julkiem. Miriam zaś wyprowadziła mnie z bocznicy na ruchliwą magistralę. Odpowiednio przekładała zwrotnicę. Z pociągu osobowego staliśmy się pośpiesznym, za chwilę ekspresem, by skończyć na przeraźliwej szybkości InterCity.
– Dolać ci kawy?
– Jechałem na gapę, ale ona była utalentowaną maszynistką. Pędziliśmy. Nie zatrzymywaliśmy się na pośrednich stacjach. Dążyliśmy do celu. Ona dorzucała węgla, mój piec rozżarzył się do czerwoności. Pot ze mnie spływał jak tłusta oliwa. A potem gwizd! A potem świst! A potem...
– Tak?
– Nakrył nas mój tatuś.
– Takiego starego konia?
– To były inne czasy, Adela. Mój ojciec kazał jej wynosić się do Izraela, a mi podsunął smoczycę. Poznałaś przecież moją żonę. Co za szczęście, że owdowiałem.

Korzeń Trzeci smutnie się w swojej starości pochylał. Macocha Chcica wkrótce owdowiała, a kobiety z kółek gospodyń wiejskich rzewnie zaczęły chlipać. Wśród tumanu kurzu wzniesionego przez końskie kopyta Psiocha żałośnie zwiesiła głowę. Przeczuwała, że Napletek nie zastąpi godnie ojca. Nieszczęśliwa stała się też von Pupcia, której pośladki żałobnie obwisły. Napletek zaś twardo musiał walczyć o tron. Przy pomocy zaprzyjaźnionego trójgłowego potwora pokonał konkurentów i poślubiwszy z wdzięczności córkę gada został Korzeniem IV. Był smutnym monarchą. Gdy błazen śpiewał smutną pieśń o smutnej Miriam, to pozwalał sobie nawet uronić smutną łzę. A wszystko przez to, że błazen nigdy mu nie zaśpiewał ostatniej zwrotki. Zgadnijcie dzieci, jakiej?

– Władku, czy to prawda, że w młodości przeszedłeś operację zmiany płci?
– Oj tam, oj tam. Zrób mi lepiej drugą kawę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz