niedziela, 28 sierpnia 2011

Kryterium uliczne.

Bardzo mocno zmobilizowali mnie dwaj wildeccy bezdomni Zdzicho lat 48 oraz Maryś lat 53. Już od kilku dni głośno było o ich pomyśle, o którym poinformowali mieszkańców dzielnicy poprzez rozwieszone obok sklepu monopolowego afisze. Toteż gdy rano się obudziłam, to od razu wbiłam się w strój kolarski. Spojrzałam w lustro jedynie en face, darując sobie pozy z profilu. Bałam się, że mogę przypominać smerfetkę: z wydatnym biustem i jeszcze większym zadkiem. Także sprawdziłam jedynie odblaskowe aplikacje na moim uniformie, naciągnęłam paski od kasku ochronnego, założyłam nałokietniki i nakolanniki, a na końcu założyłam buty. Potem zadzwoniłam po Władka lat 95, by pomógł znieść mi rower.

Tour de Wilda miał mieć charakter otwarty. Jedynym kryterium ulicznego kryterium było ukończenie 40 lat oraz posiadanie roweru marki Jubilat, Ukraina lub Wigry. Trasa wyścigu przebiegała przez ulice naszej dzielnicy. Nie mieliśmy jednak pozwolenia Straży Miejskiej, więc poruszać się można było tylko po chodnikach. Start miał nastąpić po sumie sprzed kościoła pw. Zmartwychwstania Pańskiego, natomiast meta była na działkach przy parku im. Jana Pawła II, gdzie bezdomni już od godziny 10 zrywali winogrono, by po przyjeździe peletonu w wielkiej kadzi wspólnie go udeptać.

Ustawiłam dwukołówkę marki Jubilat obok roweru odpicowanej kolarsko Kuni lat 88.
– Kochana, jedziesz na 4 kółkach? – spytałam zdziwiona.
– Bezdomny Maryś doczepił mi dwa kółka od wózka na mleko, bo mam kłopot z błędnikiem i bałam się, że zabłądzę. Przy sportowych ambicjach byłby to dla mnie upadek.
– Dlaczego Wincenty lat 62 założył żółtą koszulkę?
– Twierdzi, że ma na to papiery.
– Kiedy start? Na co czekamy?
– Proboszcz przeciąga błogosławieństwo, bo wikary lat 41 pompuje koła Ukrainy.
– Tu jest chyba z 70 kolarzy... Trudno będzie wygrać... – zafrasowałam się.
– Ja ci nie będę odpuszczała – zadeklarowała zdeterminowana Kunia. – Skręcimy w ulicę Pamiątkową, więc ustawmy się po lewej stronie startu, to weźmiemy pierwszy zakręt większym łukiem.
– Widzę, że jesteś świetnie przygotowana taktycznie.
– Trzymaj się mnie, Adela, to staniesz na pudle.
– Na pudle? No co ty! Bezdomni mają zwykłego kundla. Jaki tam pudel!
Wtem z tłumu kibiców krzyknął do mnie Władek.
– Adela, idę na metę!

Pod nosem zaklęłam. Nie lubiłam, gdy Władek samemu chodził na metę. Zawsze miał po tym wielkiego kaca. Tymczasem proboszcz kropidłem dał znak do startu. Ruszyłyśmy z piskiem opon. Wincenty, który miał papiery na żółtą koszulkę zaliczył kraksę. Bolesław lat 78 jechał tandemem i zapraszał kolejne kolarki do przesiadki. Ja stanowczo odmówiłam. Kunia podobnie. Nie było lidera i chodnikami przemieszczał się zwarty peleton, wzbudzając szczególnie na przystankach strach i przerażenie. Nie zaważając na to pędziłyśmy. Pędzili też mężczyźni. Za pędzenie wzięli się również udeptujący winogrono bezdomni.

Wszyscy w peletonie dawali z siebie wszystko, by jak najszybciej zaliczyć metę. Bo na rowerze szybko zasycha w gardle. A na mecie Maryś i Zdzicho już napełniali bidony. Jeszcze mocniej depnęłyśmy na pedały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz