sobota, 22 października 2011

Śledź.

Kunia lat 88 natknęła się dziś na śledzia. Leżał on osamotniony na lewym boku, grzecznie spoczywając na trotuarze. Według relacji Kunii wyglądał tak jakby przed chwilą fala morska wyrzuciła go na brzeg. Miał się dobrze, był całkiem żywy, a płetwy wykazywały chęć głębszego zanurzenia. Choć nasza dzielnica opiera się jednym bokiem na brzegu, to jednak nie jest to morska linia brzegowa, lecz skraj śmierdzącego cieku, jakim jest słodka rzeka Warta. A że śledź nie lubi słodkiej wody, to leżał na chodniku i wyglądał soli. Najlepiej z ziemi czarnej, co na poznańskim ile było niemożliwe.

Ale skąd się wziął? – to właśnie chciała wyjaśnić Kunia. I przybiegła z tym problemem do mnie.

– Adela, czy pamiętasz, by jakiś śledź przybył na własnych nogach do naszej dzielnicy?
– Na własnych nogach?
– Myślisz, że ktoś go podrzucił?
– Jaki śledź? – dopytywałam się, bo nie wiedziałam jeszcze wtedy, czy Kuni coś zaszkodziło, czy rzeczywiście w dzielnicy jest jakaś inwazja śledzi.

Kunia wyciągnęła śledzia zza pazuchy i podsunęła mi go pod oczy.
– Leon, uśmiechnij się do cioci Adeli.
Leon zachował kamienną twarz, łapiąc nerwowo hausty powietrza.
– Kunia, a spróbowałaś trzech życzeń?
– Leon nie jest złoty.
– Myślę, że mimo to warto spróbować. Nic nie stracisz.

Kunia poszła za moją radą. Przycisnęła Leona do swoich warg i szeptem wyznała mu, czego sobie życzy. Ja w tym czasie poszłam poszukać jakiegoś dużego słoja, nalałam do niego wody, którą następnie posoliłam.

Wróciłam do pokoju, a Kunia rozstała się z pupilem, wpuszczając go do przenośnego akwarium z twistem na czubku.
– I jak? Spełniło się? – spytałam z zaciekawieniem.
– Jeszcze nie.
– Jak to?
– Poprosiłam, by po śmierci pochowano mnie w dębowej trumnie. Potem, by na stypie grała wesoła muzyczka, lało się wino, a ludzie byli radośni. Wreszcie, żebym miała piękny granitowy pomnik.
Zaskoczona spojrzałam na Kunię.
– Co zrobisz teraz z Leonem? Wypuścisz go?
– Nie. Przecież nie jestem pewna, że spełnił moje życzenia...

Patrząc na pływającego Leona poczułam wilczy apetyt. Znów poszłam do kuchni i otworzyłam nowy słój. Tym razem w środku pływały ogórki kiszone. Pycha!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz