poniedziałek, 16 stycznia 2012

Zagadka spod znaku misia.

Stało się coś nieprawdopodobnego. Od mroźnego poniedziałkowego poranku mężczyźni na poznańskiej Wildzie zaczęli chodzić z pluszowymi misiami! Młodsi, którzy na co dzień są bardziej dbali o elegancję, mieli oryginalne dodatki w postaci niewielkich pluszaków przyczepionych do szali, czapek lub pasków od spodni, natomiast ci starsi i bardziej bezkompromisowi wobec życia nosili pod pachą misie sporych rozmiarów. Właściwie to już były niedźwiadki, tyle że o bardzo przyjemnym włosiu, do którego można było przytulić dwudniowy zarost.

Dziewczyny stojące w kolejce oczekującej na dostawę świeżego pieczywa zostały narażone na anginę i zapalenie oskrzeli, a może nawet płuc. Ja zresztą też, tylko najszybciej się spostrzegłam. Zareagowałam szybko:
– Panienki, zamykamy buzie!
Sąsiadki usłuchały mnie automatycznie, zaciskając usta, lecz nadal ze zdziwieniem śledziły swoich sąsiadów, zinwentaryzowanych mężów i geriatrycznych kochanków, sunących do pracy, kiosku z gazetami i papierosami, po zasiłek lub zwolnienie lekarskie do przychodni. Wśród nich nie było ani jednego wyjątku, wszyscy szli z misiami.

Postanowiłam zaczepić najbliższego przechodnia.
– Florianie, bój ty się Boga! Ty z misiem?!
– No właśnie – zawtórowała Kunia lat 89 – Ty jesteś Florian. Ty masz lat 58. Ty się powinieneś wstydzić chodzić z różowym misiem!
Florek na moment przystanął, spojrzał na nas z wyższością, wydymając przy okazji usta, po czym odrzekł dumnie, choć dla nas zbyt enigmatycznie:
– Co wy wiecie! To męska rzecz, co zrobię z misiem!

Wzruszył ramionami i ruszył dalej. Kolejni faceci nie chcieli przystanąć. Wprawdzie niektórzy zachowywali się miło, kiwając w naszym kierunku to łapką, to uszkiem misia, ale nikt nie udzielił nam odpowiedzi, skąd się wzięła misiowa rewolucja na Wildzie. I co ma znaczyć.

Zobaczyłyśmy z daleka wikarego, który jak co dzień szedł z posługą do pobliskiego szpitala. On także miał misia, z tymże swego posadził na birecie.
– Proszę księdza – krzyknęła do oddalonego o kilkanaście metrów duchownego Malwina lat 92. – Ksiądz też z misiem?
– Szanuj misia swego jak siebie samego – odpowiedział pobożnie wikary, który wstąpił do sklepu, przed którym tworzyłyśmy nasz ogonek i zakupił w nim żelki miśki.
– Ale skąd misie?! – powtórzyłam pytanie, a potem dodałam: – Po co?

Ksiądz wyszedł z zakupionymi miśkami, a potem wolną ręką nas pobłogosławił. Poszedł w stronę szpitala, ponownie pozostawiając nas w stanie zagrożenia przeziębieniem i grypą. Bo nie wytrzymałyśmy. Znowu rozdziałyśmy buzie ze zdziwienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz