poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Dzień ułanki.

– Poznałam kiedyś kolegę tatusia, pewnego ułana z nogami w kabłąk, który się zesrał – powiedziała Kunia lat 90.

Stałyśmy – jak w każdy poniedziałek – przed spożywczakiem, umilając czekanie na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku rozmową o życiu i troskach, które gnębiły, gnębią i będą gnębić nasze umysły.

– Na polu bitwy? – zaciekawiła się Elwira lat 77.
– Nie – zaprzeczyła Kunia. – W gacie.
– Konnica zawsze śmierdziała – przypomniała sobie Malwina lat 92. – Jeźdźcy zawsze srają. Nawet w ataku husarskim.
– Chleją te łajzy ułańskie na potęgę, to potem brudzą bawełniane galoty! – pożaliła się Kunegunda.
– To ja skoczę po wiśnióweczkę – rzuciła w biegu Gertruda lat 59, która z racji młodego wieku zawsze była w ruchu i szukała okazji, by
– Muszę łyknąć jako pierwsza – odezwała się Eleonora lat 77, która od połowy wieku jej życia nie mogła uwolnić się od trosk, które nawiedzały jej umysł.
– A te ułany tak wczoraj harcowały na naszej Cytadeli! – powiedziała Balbina, która udała się z wnukami na te pokazy.
– A srały ułany? – zaciekawiła się niedosłysząca Balbina lat 85.
– Jest tylko Dzień Ułana? – zainteresowała się Kunia. – Dlaczego nie ma Dnia Ułanki?
– O ja pierdziu! – skwitowała naszą rozmowę Gertrudka.
– Przecież i my ujeżdżamy konie! – żachnęła się Kunia.
– Niby w jakiej stadninie? – zaśmiała się histerycznie Brygidka lat 74. – Bo ja byłam nawet na corridzie! W Pampelunie!
– Kobiety są po to, by ujeżdżać – skwitowała Malwina. – Nie ujedziesz, nie pojedziesz – orzekła sentencjonalnie.
– Zróbmy manifę! – zaproponowałam.
– A na co wsiądziemy? – spytała Elwirka.
– Na konia! – odpowiedziała entuzjastycznie Eleonora.
– Bujanego?
Tym pytaniem złośliwa Gertrudka starała się zepsuć atmosferę wielkiego entuzjazmu, który panował za czasów, gdy chodziłyśmy na czyny społeczne.
– Koń to koń – odpowiedziała mądrze Kunia. – Czasem buja, ale jak pójdzie w galop, to ja zapominam, że dalej jest cwał!
– O ja cię! – zareagowała pryszczata do dziś Balbina.
– Fakt – skwitowałam. – Nie ma miętko.
I w tym momencie nadjechał furgon z pieczywem. Kupiłam bułki, pół chleba i nowalijki ze szklarni pod Barceloną. Potem posmarowałam chleb masłem z województwa mazurskiego.
O kurka! Jak to smakowało!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz