niedziela, 22 kwietnia 2012

Hęchaczka.

Był dzień Pański. Niedziela to czas kazań, prostowania osobistych ścieżek i rad na przyszły tydzień. Dziś mocno świecące słońce wytyczyło mi radosną ścieżkę do kościoła. Przyznaję jednak, że zboczyłam, nie docierając na mszę. A wszystko przez Władka lat 96 i jego dwóch kompanów.

Spotkałam ich w parku przed kościołem pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego na poznańskiej Wildzie. Mężczyźni zauważyli mnie z daleka, ukłonili się, wstali z ławki i wyszli na przeciw. AK-owcowi towarzyszli dwaj bezdomni, czyli Zdzisław lat 50 oraz Marian lat 55

– W tył zwrot, panowie! – obwieściłam na przywitanie. – Idziemy na mszę! Dziś proboszcz będzie mówił o plewach i kąkolu.
– Hę? – spytał Władek.
– Hę? – zawtórowali bezdomni.
– Proszę mi tu nie hęchać! – oburzyłam się. – Nie wolno kaleczyć języczka polskiego!
– Języczka? – zdziwił się powstaniec.
– Hęchacie to mi się w głowie wszystko miesza. Groch z kapustką!
– Kapustką?
– Każdy bezdomny ma hęchaczkę – obwieścił Maryś.
– Ajajaj – zareagowałam na kolejne swoje zdrobnienie.
– Hęchaczka to żadne jaja – poparł kolegę Zdzisiek.
– Że niby co?
– To żadne świństwo – zapewnił Władek. – Hęchaczka nie ma nic wspołnego z łechtaczką.
– Uważasz, że łechtaczka to świństwo?
– Hęchaczka uruchamia się tylko w kontakcie z niewysłowionym pięknem – wyjaśnił Marian.
– To dlatego hęchaliście na moje powitanie?
– Adelo, jesteś przecież ślicznotką – przymilał się mój druh lat 96.
– Ciociu, chodź z nami – poprosił Zdziś. – Przy proboszczu nie wykształci ci się hęchaczka.
– Nie ukrwi – potwierdził Marian.
– Niby dokąd się wybieracie?
– Do parku Jana Pawła II.

Kwadrans potem siedzieliśmy na ławce, drzewa kwitły na naszych oczach, pierwsze meszki kąsały, a ptaki wiły gniazda. Zaczęłam hęchać. Wtórwał mi Władek i dwaj dzielnicowi bezdomni. Zrozumiałam, że w czterech ścianach nikt nie odnajdzie swojej hęchaczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz