niedziela, 6 maja 2012

Piskorz wikarego.

Od miesiąca trzymałyśmy wikarego za słowo, że wygłosi kazanie o ludzkiej cielesności, radzeniu sobie z nią w sposób godny i czysty, zarazem nie stroniąc od uciech małżeńskich, a on wił się jak piskorz i nie chciał przejść od Słowa do Ciała. Kunia lat 90 zaproponowała więc, by nie trzymać go za słowo, „bo to trwać może wieki całe”, ale od razu chwycić wikarego za osobistego piskorza i tak zmotywować do głoszenia Słowa Bożego. Na te słowa oburzyła się Elwira lat 77, która z nas najbardziej była bogobojna i czołobitna. Twierdziła, że nie każde słowo trzeba natychmiast zamieniać w ciało. To z kolei nie spodobało się Malwinie lat 92, która wychodziła z założenia, że nie można interpretacyjnie włazić z subiektywnymi butami w ducha przekazu biblijnego. Zrobiło się krzykliwie, bo każda z nas miała inne zdanie. Gertruda lat 59, Wiesława lat 80, Stasia lat 65 i jeszcze kilkanaście innych dam. A że dyskusja odbywała się tuż przed drzwiami naszego kościoła parafialnego, to harmider dotarł do ucha wikarego przygotowującego się w zakrystii do prowadzenia mszy. Zrzucił naprędce ornat, oddał go w ręce ministranta i wybiegł do nas. Chciał nas gromko zganić, ale zaskoczyła go Kunia, łapiąc prawą ręką piskorza wikarego. „Niech się wikary nie wije, tylko głosi obiecane kazanie!”, powiedziała. Wikary spłonął rumieńcem. Wyglądał jak na stosie piekielnym. Próbował coś piskliwie wyjąkać, ale nie miał sił. Gdy w końcu Kunia uwolniła z uścisku piskorza wikarego, ten pobiegł ukryć się w chłodzie kościoła. Mszę odprawił proboszcz. On nam niczego nie obiecał, więc jego słowa puściłyśmy mimo uszu, bardziej zastanawiając się nad wikarowym piskiem, który łączył słowo z piskorzem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz