wtorek, 31 lipca 2012

Masakra.

Od wielu lat tępię masakrowanie języka polskiego. Te makaronizmy, te bye bye, oki doki, teamy, shopingi i nordic walkingi doprowadzają mnie do pasji. Natomiast rwę włosy z głowy i dostaję furii, gdy eksperymenty językowe odbywają się tylko w obrębie języka polskiego. Niestety, nie wypada wyżyć się na przypadkowym pasażerze komunikacji miejskiej czy na przechodniu rozmawiającym akurat z kolegą o wczorajszym meczy piłki nożnej.

Stałyśmy w ogonku przed sklepem spożywczym na dole, oczekując na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Choć był poniedziałek, który dla ludu pracującego oznacza początek tygodniowego znoju, to nam czas upływał sennie i niemrawo. Tylko Kunia lat 90 nerwowo przestępowała z nogi na nogę. Wyraźnie coś ją ekscytowało.

– Dziś ma przyjechać nowy kierowca. Ponoć to bardzo ładny chłopiec.
– Taaa...? – ziewnęłam podczas ostatniego a.
– O! – zainteresowała się Malwina lat 92.
– A ja tęsknię za proboszczem – westchnęła Elwira lat 77. – Nie mogę się doczekać jego powrotu.
– Nowy kierowca ponoć zacnie wygląda – Kunia oblizała chutliwe usta.
– Zacny? – spytałam.
– Git – odpowiedziała moja przyjaciółka.
– Zacny oznacza, że jest pełen cnót. Czy kierowca, którego jeszcze nie poznałaś, jest godny szacunku? I co ma do tego git z więziennego języka?
– Co za masakra! Psioczysz, Adelo!
– Masakra? Jaka masakra?
Kunia tylko pogardliwie wzruszyła ramionami. Odezwała się za to Malwina:
– Adela, zatrzymałaś się językowo. Tymczasem polski jęzor cały czas się wije. To posmakuje, tamto poślini...
– I wychodzi z tego masakra? – wtrąciłam się.
– Nie tylko, czasem efektem poszukiwań jęzorem są również rzeczy zacne.
– Chyba poleje się krew – postraszyłam. – Zaraz zrobię masakrę, tylko najpierw poszukam jakiejś piły mechanicznej.
Zapadła cisza, która kryła w sobie duże napięcie. Wzrastało ono z sekundy na sekundę. Eksplozja mogła nastąpić w każdej chwili. Na szczęście dla naszej dozgonnej przyjaźni na końcu ulicy pojawił się dostawczak z piekarni. Uwaga nasza skupiła się teraz na nowym kierowcy, który za moment miał wysiąść z szoferki furgonu. W końcu ukazał się naszym oczom. Młodzieniec o rozwiniętej klatce piersiowej oraz dziewiczym spojrzeniu nietkniętym myślą.
– Zacnie! Zacnie! – podsumowała Kunia. – Przywiózł pan chrupki chlebek?
– No!
– Masakra! – rzuciłam.

Następnie sięgnęłam do portmonetki, by przygotować drobne do zapłaty za pół chleba i pięć bułek.

3 komentarze: