środa, 15 sierpnia 2012

Latrynna.

Wojtek Ce jeszcze nie odpisał na nasz wspólny z Kunią lat 90 list, dlatego musiałam się posiłkować innym dżentelmenem na Wu. Władek lat 96 to mój kompan od lat, trochę nicpoń i urwis jak Wojtek Ce, ale nie spaceruje boso, więc nie brudzi mi podłóg.

Zaprosiłam AK-owca, czyli byłego żołnierza AK oraz Anonimowego Kobieciarza w jednym, na drugie śniadanie. Jak zwykle zaparzyłam aromatyczną kawę z cynamonem, postawiłam też kupione wczoraj pączki i drożdżówki z ajerkoniakiem. Nowością było to, że spotkanie zorganizowałam na zasraj balkonie, a nie w salonie. Oczywiście przepędziłam wcześniej gołębie i wyszorowałam posadzkę, bo symbole pokoju znów mi ją upstrzyły. Nie lubię zapraszać mężczyzn do siebie, gdy nie lśni. Nie jestem byle łajzą, która pokazuje swoje zaśmiecone wnętrze. Jestem z gatunku tych kobiet, co łowią samczyki na świecące deski podłogowe i firanki pachnące wczesną wiosną albo wrzosowiskiem kupionym w opakowaniu plastikowym o pojemności 1 litra. Dodaję płyn do prania, by potem mężczyzna na Wu mógł się zaciągać świeżym powiewem mojej codzienności.

Władka uczyłam poznańskiej punktualności od lat kilkunastu, ale to ciężki przypadek pedagogiczny. Dziś znów przybył z 15-minutowym opóźnieniem. Westchnęłam, ale dziś było święto, więc nie narzekałam. Usiedliśmy na balkonie, podałam zimne drożdżówki i pączki. Kawa jednak dymiła, bo nie cała woda w czajniku zdążyła się wygotować.

– Zacząłem się garbić – powstaniec wyznał między siorbnięciem kawy a mlaskiem przy kęsie drożdżówki z ajerkoniakiem.
– To prawda, dawno cię nie wygarbowałam. Wybacz, ale przy święcie Matko Boskiej Zielnej nie będę wywijać trzepaczką. Za bardzo się kurzysz, a ludzie dziś są eleganccy. Nie możemy ich pylić z wysokości 4 piętra, kiedy zmierzają do kościółka na mszę świętą.
– Święto to święta rzecz – zgodził się mój gość – ale mi idzie o lata. Metryka przydusza mnie do gleby.
– A wiesz, że też dawno nie zrzucałam z siebie lat?
– Hę?
– Nie hęchaj, gupolu!
– Gupolu? Chyba głupolu...
– Ważne żebyś nie hęchał – poprosiłam. – Dokończ kawę, bo potem zrzucimy kilka lat do latrynny.
– Dobrze, że mieszkasz na 4 piętrze, a nie niżej...
– Z parteru nic byś nie zrzucił. Musisz tylko przeczyścić latrynnę.

Władek to dzielny mężczyzna. Zgrabnie pokonał balustradę, a potem balansował na krawędzi dachu, przeczyszczając rynnę. Zależało mi, żeby przed słotną jesienią była drożna. A powstaniec przeżył tyle ekstremalnych emocji, że znów ubyło mu wiele lat. Co najmniej 20. I tak właśnie działa moja latrynna. Gdyby ktoś był zainteresowany, to może jeszcze wyjść przez okno od strony sypialni. Ale trzeba się spieszyć. Jak co roku jest wielu chętnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz