czwartek, 16 sierpnia 2012

O wątpliwej korzyści z obecności chłopa w życiu kobiety.

Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, by studiować na uniwersytecie trzeciego wieku. Przecież po studiach nie ma pracy dla absolwentów, więc mój status niezamożnej emerytki i tak by się nie zmienił. Podobnie mam z relacjami damsko – męskimi: wierzę w miłość dozgonną, a że jeszcze sporo życia przede mną, to się nie angażuję. Nie wydaję też pieniędzy na leki, bo od wysokości paragonów w aptece można się rozchorować. Dlatego sama sobie się dziwię, że zapraszam Władka lat 96 na drugie śniadanie. AK-owiec tylko się namlaszcze, nasiorbie, nakruszy i zdenerwuje.

Dziś wstąpił do mnie dość wcześnie, powiedział beznamiętne „dzień dobry” i natychmiast udał się do salonu. Rozsiadł się fotelu, rozłożył wielką płachtę gazety i zagłębił się w lekturze. Rozsierdził mnie tym ogromnie, więc poszłam do kuchni, wyłączyłam elektryczny czajnik i wróciłam do pokoju, w którym sterczał zaczytany Władek. Wyjęłam z szuflady zestaw do manicure i cążkami zaczęłam sobie wycinać skórki.

Powstaniec dokończył frapujący artykuł, przełożył stronę i zza gazety spytał:
– Kiedy będzie kawa?
Nie odpowiedziałam. Odłożyłam cążki i chwyciłam za pilniczek. Tymczasem Anonimowego Kobieciarza lat 96 wciągnął inny felieton. Ja uporczywie piłowałam.
– No kiedy będzie kawa? – Władek tym razem opuścił gazetę i obdarzył mnie uważnym spojrzeniem. Udałam, że tego nie dostrzegłam. Wyciągnęłam lewą rękę przed siebie i z podziwem popatrzyłam na nią.
– Co sądzisz o moich dłoniach?
– Masz zwinne paluszki – odpowiedział przymilnie w oczekiwaniu na kawę.
– Moje dłonie niepotrzebnie zestarzały się. Zawiązywały sznurowadła, dłubały w nosie, kroiły marchewkę i obierały ziemniaki. Myślę, że zasługują na lepsze życie.
– Hę?
– Nie hęchaj! Moje dłonie są zdolne do uduszenia.
– Że co?
– Wczoraj w nocy głaskałam lewą dłoń swoją prawą, a potem na odwrót. Wystarczyło trochę ciepła, a już odżyły.
– Adela, a kiedy będzie kawa?
– Moje dłonie powinny zająć się sztuką. Postanowiłam rzeźbić w glinie. Początkowo myślałam o drewnie, ale boję się, że przypadkowy wiór mógłby poharatać mi palce. Origami też jest niebezpieczne, gdyż papier potrafi być ostry jak brzytwa.
– A ciacho? Jest gdzieś jakieś ciacho?
– Władku, nie bądź naiwny! Nie rzucam słów na wiatr. Załatwiłam już sobie modela. Mój Apollo nie ma jeszcze 30-tki.
– A kawa?
– Nie jest Mulatem, ale wrócił znad morza. Jest bardzo opalony.

Powstaniec rzucił pod nosem jakimś mięchem, cisnął gazetą na stół, wstał i wyszedł. Nie zwróciłam na to uwagi. Popatrzyłam za to na prawą dłoń, która przysunęła się do lewej. Ręce znowu miały się ku sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz