poniedziałek, 3 września 2012

Zamrożone stopy rozgrzanej giełdy.

Poniedziałki na targu na poznańskim Rynku Wildeckim zawsze są żywe i rojne. Zjawiają się tam po leniwej niedzieli kobiety zgłodniałe warzyw i świeżych owoców. Ceny są niskie, kramarki miłe, pyry najwyższej jakości. W poniedziałki i ja tam przychodzę, kupując pomidory, kalafior, czosnek czy surówki. Dziś też postanowiłam zajrzeć na rynek.

To ciężka harówa sprzedawanie na bazarze warzyw i owoców. Idzie mi o czarne paluchy sprzedawców. Ileż czasu muszą spędzać wieczorami na szorowaniu skóry na dłoniach i wydłubywaniu żałoby zza paznkoci! Podziwiam tych ludzi.

Brud poznańskim kramarkom musiał zajść głęboko za skórę, bo dziś wszystkie sprzedawały towar, mocząc zarazem stopy w miednicach wypełnionych wodą z mydłem. Zdziwiona podeszłam do Jadwigi lat 53, u której najczęściej zaopatrywałam się w pyry.
– Jadziu, czy podasz mi buraki? Kilo bym chciała.
– Nie sięgam.
– No tak, rozumiem, że nie możesz wyjąć stóp z miski.
– Najbliżej mam ogórki. One nie brudzą rąk. Resztę klient musi sam sobie zważyć oraz zapakować do foliowych siatek.
– A pieniądze? One dopiero są brudne.
– Życie nie jest aseptyczne. Jesteśmy gotowe na ustępstwa w naszej higienicznej krucjacie.
– Ale nogi w wodzie? Dlaczego nie moczycie rąk?
– Najgorsze, że woda jest zimna. Mamy rozgrzane serca, więc chłodzimy ciało od dołu.
– Myślałam, że przygotowujecie się do deptania kapusty.
– Zastanawiamy się, gdzie ulokować kapustę. To poważna finansowa decyzja, która rozgrzewa naszą giełdę do czerwoności.
– No tak – przytaknęłam – wydaje się, że zamrożenie stóp w tej sytuacji jest najwłaściwsze...
– To jak, zapakować ogórki?
– Chciałam buraki... Kilo...
– To zważ sobie, kochana.

No i zważyłam. Potem wyruszyłam na spacer między stoiskami, uważnie przypatrując się wildeckim Rockefellerom. Domyślałam się, że już niedługo w tym miejscu wyrosną drapacze chmur. Gabinet Jadzi może być na najwyższym piętrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz