środa, 19 czerwca 2013

Bubuśka.

Jakoś tak się dzieje, że po 9 miesiącach noszenia berbecia pod sercem, dziecię postanawia się wyprowadzić. Niestety, nie unosi się honorem, nie pakuje manatków do walizki, nie trzaska drzwiami. Eksmisja jest połowiczna i przypomina noszenie kwiatu w butonierce. Wazon w postaci łożyska jest wyrzucany na śmietnik i należy zacząć troszczyć się o systematyczne podlewanie roślinki. Chyba właśnie to powstrzymało mnie od posiadania własnych pociech. Dziś dostałam dowód, że to był słuszny krok.

Przyszła do mnie sąsiadka z pierwszego piętra Zdzisława lat 32, ciągnąc za sobą stadko swoich pociech. Poinformowała mnie, że czwórkę potomków musi zawlec do ortodonty, bo z nadmiernego apetytu zęby im się zakrzywiają, a ona dostała na ten cel zapomogę z opieki społecznej. Jednocześnie poprosiła mnie, bym na kilka godzin zaopiekowała jej maleństwem.

- Jak ma ona na imię? - spytałam.
- Ciociu Adelo, mów do niej Bubuśka.
- Cześć, Bubuśka.
Moje słowa zbiegły się z trzaskiem zamykanych drzwi. Gwar sepleniących dzieciaków rozpłynął się w kurzu i roztoczach, a ja od razu skonfrontowałam się w kwileniem maleństwa, które sprawiało, że nie zrozumiało mego powitania. Myślałam, że pięciomiesięczne dzieci są bardziej zdolne.

- Bubuśka, do cycka cię przystawię.
- Kwiii, kwiii...

Spojrzałam w bezzębne usta i poczułam wspólnotę. Bez skrępowania wyjęłam szufladki, mocząc je w szklance z wodą. Postanowiłam ulitować się nad bachorem i wcisnęłam Bubuśce smoczek do buzi. Kwilenie ustało na moment. Chwilę dosłownie. Usłyszałam petardę, Bubuśka wypluła smoczek, a ja zrozumiałam, ze muszę zmienić pieluchę.

Myślałam, że będzie to nie do zniesienia, jak zapach przenoszonych skarpetek Anonimowego Kobieciarza. Nie było. Odetchnęłam z ulgą, gdy Bubuśka ponowiła petardę. Nie wiedziałam, czy najpierw przebrać niemowlę, czy zająć się sobą. Zajęłam się sobą, a Bubuśka w tym czasie rozwijała zdolności swojej krtani i płuc. "Przez życie przejdziesz śpiewająco", pomyślałam.

Potem przyszedł Władek lat 97. Nie dostał drugiego śniadania, za to przebrał się za klauna, skupiając na sobie uwagę dziecka. Zmęczona usiadłam na fotelu, przypatrując się z boku poczynaniom AK-owca. "Trafiłaś w dobre ręce, dziewczynko", szeptał powstaniec. "Życzę ci byś w przyszłości znalazła tak czułego mężczyznę jak ja". "Musi mieć taki nos jak mój!". Bubuśka słuchała, wykrzywiając usteczka w grymasie uśmiechu. "Facet musi umieć głaskać". "Istotny jest aksamitny tembr głosu". I tak w ten deseń.

Co za błazen, skwitowałam w myślach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz