środa, 17 lipca 2013

Zakrapiane imprezy.

Nie jestem dewotką. Owszem, chodzę na niedzielne msze święte, z tym że kazań słucham już piąte przez dziesiąte, ale za to przyjmuję co roku kolędę, wypisuję na drzwiach K+M+B z bieżącym rokiem i wywieszam flagi Watykanu w święta kościelne. Wiem, co to dekalog i nie boję się pomóc bliźniemu. Nierzadko grzeszę, ale spowiadam się, bo potrzebuję być co jakiś czas święta. Rodzice mnie ochrzcili, dlatego chcę być pochowana w poświęconej ziemi. Toteż również na ten cel odkładam pieniądze z comiesięcznej emerytury.

Okazja do małego rabatu nadarzyła się dzisiaj, gdy odwiedził mnie jeden z dwóch wikarych z parafii Zmartwychwstańców (prosił o nie podawanie imienia, ale zapomniał zastrzec sobie liczbę lat. Dlatego występuje tu jako wikary lat 38). Wziął mnie z zaskoczenia, prosząc tak:

– Ciociu, ludzie tak cię lubią, że wpuszczą do każdego zakamarka. A mnie chodzi o to, by pokazać się na kilku imprezach.
– Po co? – spytałam rzeczowo.
– Chciałbym by te przyjęcia były zakrapiane – odpowiedział tajemniczo wikary, jak już wspomniałam wcześniej, lat 38.

Popatrzyłam na duchownego spode łba, ale zgodziłam się, bo jak już wcześniej zaznaczyłam, kocham bliźnich, a szczególnie takich przystojniaków, jakim był wikary lat wciąż zabójczo mało.

Wikarego zaprowadziłam najpierw do Wacka lat 57, bo wiedziałam, że świętuje wyjazd do sanatorium swojej połowicy Lilki lat 55. Natknęliśmy się tam również na kilka innych osobników, w tym Waldka lat 33, Włodzia lat 61, Benia lat 50 oraz Heniulę lat 68. Wszyscy pili mocne alkohole, a wyrzucone na dywan trawki z butelek polskiej żubrówki omal nie stworzyły na podłodze siennika.

– Owieczki – rozpoczął uroczyście wikary lat 38. – Chcieliście zakrapianej imprezy, to ja wam zakropię.
Wyciągnął zza sutanny metalowy półmisek, potem pół litra święconej wody w plastikowym pecie nalał do naczynia, na koniec wyciągnął zza pazuchy kropidło i zwilżył biesiadników chłodną, świętą cieczą.
– Jak my mamy teraz po tym pić? – zapytał Wacek, który jako gospodarz czuł na sobie odpowiedzialność za reakcję.
– W sumieniu własnym to rozstrzygnijcie! – zawyrokował wikary i wyszedł z lokalu.

Podobne sceny rozegrały się jeszcze w kilku mieszkaniach. Chodziliśmy dopóki wikaremu nie wyczerpało się pół litra wody święconej. Zostawialiśmy po sobie skonsternowanych konsumentów napojów wyskokowych, którzy od rąk unoszących się do toastu układali je do modlitwy. Bardzo interesujące przeżycie.

W sumie nie miałam powodu do protestu. Nałóg trzeba zwalczać. Tym łatwiej, gdy dostaje się do tego upust na własny pochówek.

1 komentarz:

  1. Koscielny nekro biznes mozna smialo ominac . W prawdzie wilk bedzie glodny ale przeciez najwazniejsze aby owca byla cala :)

    Joaska

    OdpowiedzUsuń