czwartek, 26 czerwca 2014

Artysta grawer.

Szymon lat 56 od wielu lat prowadził w naszej dzielnicy punkt jubilerski. Cała poznańska Wilda zaopatrywała się u niego w pierścionki zaręczynowe o najwyższej próbie złota, w obrączki z tego samego kruszcu na ślub, które już nie miały tak wysokiej próby, (bo po co, skoro już wszystko zostało między młodymi umówione?), czy tombakowe podróbki pierścionków babci, którą chciało się godnie pokazać w otwartej trumnie. Sam Szymon lubił platynowe ozdoby, ale odkąd zaczął się kryzys zamienił je najpierw na złote broszki, potem srebrne krzyże, w końcu pokazywał się już tylko w rzemykach.

Szymek zwykle zamykał się w swoim punkcie w suterenie przy ulicy 28 Czerwca 1956 roku w Poznaniu, gdzie coraz mniej interesantów go odwiedzało, dlatego bardzo zaskoczyła nas jego poranna obecność w kolejce oczekującej na dostawę świeżego pieczywa. Okazało się, że ma w tym swój interes.

- Dziewczyny – zaczął przemawiać do nas pochlebnie – jubilerka obecnie jest dla frajerów. Świat idzie do przodu, tylko te upały zatrzymują go na chwilę.
- Fakt, straszny upał – przyznała Malwina lat 92.
- Wy też jesteście gorące! – wyrwał się przymilnie dzielnicowy jubiler.
- Dobra, nie ślizgaj się, łapserdaku – powstrzymałam przesłodzone komplementy Szymona. – O co chodzi?
- Najpierw były kolczyki. W uszach, nosie, języku, pępku i poniżej. Potem przyszedł czas na tatuaże. Ale one też się opatrzyły. W końcu nadszedł moment, w którym zaistnieje mój produkt. Grawerka!
- Że co? – zdziwiła się Kunia.
- Wiem, że wyglądacie bardzo atrakcyjnie. Ale czemu nie dodać do tego ostatniego krzyku mody?!
- Krzyk niezbyt dobrze mi się kojarzy – mruknęłam pod nosem.
- Bo przy krzyku otwieramy szeroko buzie – wyjaśnił Szymek. – Zwykle widać przy tym stare zęby. A to za mało. By krzyk był gites, musi mieć wartość dodaną.
- Ja mam zdrowe zęby. Mam szufladkę! – zaoponowała Genowefa lat 79. Kilka stojących w kolejce sąsiadek przyłączyło się do tej deklaracji. Ja zresztą też.
- Wspaniale! – ucieszył się jubiler. – Nie będzie bolało.
- Ale co? – zniecierpliwiła się Lonia lat 59.
- Nadszedł czas na grawerkę na zębach. W grę wchodzą jedynki, dwójki i trójki. Dolne i górne. Mam przygotowanych 37 wzorów. Cena uzależniona jest od komplikacji wzoru oraz materiału, w którym będę grawerował.
- Mogę mieć na zębach „I love You”? – ucieszyła się Lusia lat 70?
- Nawet „I love You, Zenek” – uspokoił Lusię jubiler.

I kiedy pomysł dotarł do nas z całą wagą swej oryginalności, wówczas szeroko uśmiechnęłyśmy się do siebie. To mógł być ostatni taki powszedni uśmiech w naszym życiu. Czułyśmy, że wchodzimy w nową epokę swej niecodziennej indywidualności.

1 komentarz:

  1. Żeby tylko artysta nie użył narzędzi do granitu, czy stali, bo raz na zawsze uśmiech wam zniknie z tworzy:)) Może ma takie do przecinania kafelków czy innej ceramiki:)) Swoją drogą, rzuć zdjęcie na blog, jak już posiądziesz zmysłowy napis, czy inne serce przebite strzałą..:))

    OdpowiedzUsuń