niedziela, 13 lutego 2011

Polski język obcy.

– Władku – spytałam mego 95-letniego druha – czy nie uważasz, że powinniśmy zacząć ratować polski język?
– To nie ulega frekwencji.
– Bo łykamy różne neologozimy i w gardle stają nam kwantyfikatory nieporadnej pragmatyki słowa ojczystego.
– No to chlup w ten głupi dziób – AK-owiec wygłosił popołudniowy toast, wznosząc do góry dłoń z kieliszkiem napełnionym wódką z pigwą.
– Połejtuj.
– Że co?
– Poczekaj. Alkohol wysokoprocentowy zabija komórki nerwowe i dokonuje spustoszeń w gospodarce trawiennej naszego organizmu. Ścianki gruczołu zwanego wątrobą narażone są na paraliżujący nokaut. To jak plaskacz zaserwowany kochance proboszcza przez Gołotę.
– Czuję, że to nie był eufemizm – zauważył Władek lat 95
– Ludzie codziennie powinni używać tautologii, a nie stosować gutaperki w miejsce czułych słówek.
– No to chlup w ten głupi dziób
– Połejtuj, tak się fajnie nam tokuje.
– Jasny gwint! Chyba na starość zostanę mizoginem!
– Potokujmy o metempsychozie – poprosiłam powstańca.
– Chyba już pójdę... Załatwię prokurę – obiecał na koniec AK-owiec.

Władek wziął pod pachę butelkę i bez słowa sobie poszedł. Dał mi tym samym pretekst do protestu. Dziś wzburza mnie echolalia, która przestała być charakterystyczna tylko dla dzieci.
Czy ja żyję wśród wariatów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz