wtorek, 22 marca 2011

Przyjęcie.

Nie powiem dokładnie, kto wczoraj mnie odwiedził, bo nie wszyscy sobie życzą być wymienieni (listy gończe), a nie mogę jednych wyróżniać kosztem innych. W sumie odwiedziło mnie 48 osób, a w kulminacyjnym momencie było 33 gości. Obserwowałam ich wszystkich uważnie, widząc grzeszne wildeckie lica, lepkie dłonie z żałobą pod paznokciami, głodne dotyku piersi i zady, w których wszystko można znaleźć. Wszyscy pili wino bądź piwo, czując wstręt do abstynenckich bredni. I do takich ludzi wygłosiłam urodzinową mowę:
– Odłóżcie na chwilę kieliszki, niecne kreatury. Urodziłam się pierwszego dnia wiosny i to właśnie chce wam teraz zafundować.
– Zdrowie Adeli! – ten, co rzucił toast, wykorzystał moją oratorską pauzę.
– Na zdrowie! – dołączyły inne chłopy.
– Sto lat! – wykrzyknęły baby.
Wkurzyłam się. Większość wiedziała, w jakim jestem wieku, więc życzenie mi tak krótkiego okresu życia w zdrowiu było impertynenckie.
– Dobra, dobra – uspokoiłam towarzystwo. – Chcę was uprzedzić, że nasza impreza może przenieść się gdzie indziej. To od was zależy, ale zacznę od początku.
Rozległ się szmer, a do mnie docierały rzucane pospiesznie pytania: „Jak to?”, „Co się dzieje?”, „Niepodzianka?”, „Adela znowu nas mile zaskoczy.” To prawda, chciałam wykorzystać chwilę, gdy było u mnie więcej ludzi niż wiernych na porannej mszy świętej w dzień powszedni.
– Musimy się nawrócić. Stwórzmy w Poznaniu wildeckie getto abstynenckie i żyjmy według planu Bożego!
– Że co? – oburzył się jeden z dwóch recydywistów, którzy u mnie bawili. – Mamy zostać ulizanymi mydłkami z przetartymi na kolanach spodniach?
– Pójdźmy teraz na wykład – zaproponowałam. – Do Poznania przyjechał pewien krymynalista z kilkoma kolegami i chłopaki będą opowiadać, jak się nawrócili w więzieniu. – A za co kiblował ten główny? – spytał drugi z przedstawicieli recydywy.
– Handlował bronią i takie tam – wyjaśniłam. – Siedział sam w celi, bo miał łatkę niebezpiecznego bandyty. I w ten sposób się nawrócił.
– Czyli mamy się dać złapać, żeby się nawrócić? – wspólnie oburzyła się dwójka gagatków ściagana listami gończymi.
– A nie można się nawrócić bez skoku na bank? – wtrąciła się jedna z sąsiadek.
– Na bank to ty możesz skoczyć w bok. A tam to już ja będę czekał na ciebie – odezwał się podpity Władek lat 95.
– Jak ty chcesz się nawrócić nie popełniwszy przedtem grzechu? – zdziwiłam się. – A zresztą – machnęłam ręką. – Może rzeczywiście wypijmy po jeszcze jednym.
Impreza zaczęła się rozkręcać, a ja poszłam w tango z jednym młodzieniaszkiem lat 54. Piłam wino i tańczyłam, a moje ciało miało dopiero nazajutrz zaprotestować przeciw nadmiernej dawce alkoholu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz