niedziela, 13 listopada 2011

Gzyms.

Znacie głupkowatą zabawę w pomidora? Dziś spotkało mnie coś podobnego w towarzystwie mego druha lat 95.

Z Władkiem byłam umówiona, że wpadnie do mnie przed pójściem na mszę. Zawsze razem chodzimy na niedzielną sumę, więc to nie było nic odmiennego. Przyszykowałam się starannie, wypastowałam buty, zrobiłam fryzurę i makijaż, polałam się pachnącymi wodami i czekałam cierpliwie na przybycie powstańca.

AK-owiec zjawił punktualnie.
– Jesteś punktualny – pochwaliłam przyjaciela. – Starasz się, więc powoli nabierasz poznańskich cech.
– Gzyms!
– Mógłbyś powtórzyć?
– Gzyms!

Zdziwiona spojrzałam w oczy Władka. Nie były przekrwione, więc wczoraj nie zapił. Wobec tego starałam się dotrzeć do dna jego oka, by sprawdzić jakie ciśnienie przywołuje mu gzyms na ślinę.
– Gdzie się urodziłeś? – zaskoczyłam go pytaniem.
– Gzyms.

Zrozumiałam, że innej odpowiedzi dziś nie otrzymam, więc nastawiłam się na ładunek emocji. Przy zapytaniu o miejsce urodzenia nic nie poczułam.
– Nadal masz słabość do kobiet?
– Gzyms.
Dostrzegłam u Władka rozszerzone źrenice, a na lico przedostała się przez twardą skórę bizona błogość niewypowiedziana.
– Szorujesz pięty?
– Gzyms.

Na twarz powstańca powróciła obojętność.
– Kochasiu, a dawno byłeś w górach?
– Gzzzymmms – zasyczał AK-owiec.
Poczułam, że jestem na dobrym tropie.
– Władku, czy ty aby nie idziesz po cienkiej górskiej grani i widzisz przepaść pod nogami?
– Oj, Adelo! – zaszlochał Anonimowy Kobieciarz. – Gzyms! Jak cholera gzyms!
Nie było rady: przytuliłam go do piersi, a potem poprowadziłam wprost do konfesjonału. Powstaniec niemało musiał mieć na sumieniu, bo spędził na kolanach całą sumę.
Czasem także literalnie ma się z mężczyznami krzyż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz