środa, 16 listopada 2011

Strach na gołębie.

Jesień nic u mnie nie zmieniła: gołębie nadal srają mi na balkon. Srają w locie, na siedząco, podczas spaceru na dwóch łapkach, srają nawet wtedy, gdy kromka chleba więzi im skrzydła, bo łakomczuchy wyjadły miękki środek i skórka objęła ich tak ściśle, że nie mogą rozwinąć skrzydeł.

Postanowiłam coś z tym zrobić. Zamówiłam w pobliskiej piekarni 3 pączki, dwa o średnicy 98 cm, a jeden o 64 cm. Położyłam je na trzy wielkie drewniane tacki i potem już tylko czekałam na odwiedziny mego przyjaciela lat 95.

Władek musiał przyjść. Zapowiedziałam mu, że przygotowałam takie frykasy, że ich smak wspominać będzie długo, a może nawet do samej śmierci. Na takie słowa nie reaguje się obojętnie. Byłam pewna, że powstaniec zjawi się punktualnie o 12. Pomyliłam się. Przyszedł o 5 minut wcześniej.

– Adelo! – krzyknął rozochocony od progu. – Co tam przygotowałaś, kochaneczko-gołąbeczko?
Nazywał mnie tak w chwilach swego największego apetytu i niezaspokojonej żarłoczności.
– Pierwszego pączka zjesz gimnastycznie – zapowiedziałam, pokazując mu zakupione słodycze. Władkowi tak mocno pociekła ślina, że omal nie zszedł z powodu odwodnienia organizmu. Musiałam szybko go ratować szklanką wody.

Kazałam AK-owcowi trzymać ręce wzdłuż tułowia, i sama go częstowałam frykasem. Gdy wyjadł środek i naćpał się dżemowym nadzieniem, to wsunęłam mu ciasto pod stopy i wszedł do środka pączka. Owal ciastka uwięził mu biodra oraz dłonie.

– Dawaj, Adela, następnego! – rzekł nienasycony Władek.
No to nakarmiłam go kolejnym smakołykiem, wiążąc mu ramiona. Ten o najmniejszej średnicy poszedł na deser, który łapczywie zżarł powstaniec. Na koniec chciałam wsunąć mu na talię, ale nie dało się, bo poprzednie pączki trudno było wyminąć, więc ten najmniejszy owal osadziłam mu na kroczu.
– I co teraz, Adelo? – spytał rozleniwiony obżarstwem Władek. – Teraz ty się będziesz objadać?
– Nie, gołębie – zaprzeczyłam.
Wystawiłam powstańca na suszarkę do prania, która wystawała poza krawędź mego balkonu. Szybko zleciały się okoliczne gołębie. Jadły, zażerały się, niemal czkały z radości! I srały! O jak srały! I wszystko poza mój balkon! Władek próbował krzyczeć, ale gdy zakneblowałam go resztką pączka i gołębie zaczęły dobierać się do jego dziąseł, to już słyszałam tylko kwilenie.

Jakże dobrze pozbawić gołębia atrybutu pokoju! To jest dopiero symboliczne pożegnanie się z komuną!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz