poniedziałek, 27 lutego 2012

Jadłam tatara z Bieruta.

Mało kto w to dziś wierzy, ale byłam kiedyś młoda. Naprawdę, uwierzcie: miałam lat 13, 15, a potem nawet 16. Czas płynął, tylko talerze w stołówce szkolnej się nie zmieniały. Większość miała napis SPOŁEM i nałożone jadło przez kiepskie kucharki kiepsko się z takiego talerza jadło. Ale na wyposażeniu szkoły był jeden talerz z powstającym dopiero co projektem graficznym z Bolkiem i Lolkiem. Dwa krnąbrne chłopaki z przyszłej kreskówki stanowiły cel dla wszystkich uczniów podstawówki. Nie liczyły się stopnie w dzienniku, ale siła mięśni i umiejętność formułowania gróźb, które straszyły potem – nas dziewczyny – po nocach. A uczniowskie łapserdaki (element, który miał później trafić do szkół zawodowych) miały fantazję, więc nam – porządnym panienkom – drżały kolana i nie walczyłyśmy o Bolkowo-Lolkowe wyróżnienie na długiej przerwie.

Podobnie było w zakładzie pracy, do którego trafiłam po studiach na Wydziale Wydajności Agrarnej na Akademii Rolniczej w Poznaniu. Tam również większość stołówkowej porcelany stanowiły talerze z napisem SPOŁEM. Ale był tam jeden ceramiczny rarytas. Najczęściej polerowana przez kuchenny personel była stara, porcelanowa podobizna pierwszego powojennego polskiego prezydenta, na którym nie podawano zwyczajnym pracownikom najczęściej serwowanych leniwych. Bolesław Bierut źle by się komponował ze swoim wąsikiem i ideami do leniwych. Bardziej do pierogów ruskich, ale nikt tego głośno nie mówił. Bo każdemu zależało na urlopie w zakładowym ośrodku wypoczynkowym pod Kołobrzegiem, na zwolnieniu z opłaty klimatycznej też, bo akurat pracowałam w zakładzie strategicznym z punktu widzenia socjalistycznego państwa, a ten miał taki przywilej. Na trzynastkach i czternastkach. Tylko na emeryturze nam nie zależało, gdyż większość z nas miała bezpośrednią styczność z pierwiastkami promieniotwórczymi. Ja na całe szczęście tylko pozbyłam się swojej czupurności, znaczy wypadło mi nieco z czubka głowy włosów, ale bez szwanku dla urody cielesnej.

Kiedyś, mimo niepełnej frekwecji włosów na czubku mego łba, udało mi się wpaść w oko naczelnego, który zaprosił mnie do swego stolika. Wszyscy udawali, że tego nie dostrzegają, zamiatając łyżkami podany rosół z kurczaka na pierwsze danie, ale ja wiedziałam swoje: bacznie nas obserwowali. Z jednej strony byłam dumna i najchętniej przespacerowałabym się przed nimi, kręcąc zgrabną pupą i pochylając się, by zmusić do tańca wydatne piersi, z drugiej strony miałam wpojone socjalistyczne wychowanie, które mówiło, by się nie wychylać, przechylać ani odchylać, wijąc się na rurze.

– Pani Adelko – odezwał się dyrektor – Zje pani ze mną tatara?

Uśmiechnęłam się nieśmiało, bo nie rozróżniałam Turka od Tatara, ani Ameryki Północnej od Południowej. Takie to były czasy.

Tymczasem naczelny dał znak kelnerowi, a ten przyniósł Bieruta na talerzu z tatarem. Właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu zwymiotowałam.

Tak zaczęła się moja kariera polityczna. Wprawdzie szybko przystopowała, ale teraz znów nabiera tempa. W końcu mój huncwot zgodził się być Prezydentem 2015. Ale o tym więcej jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz