wtorek, 28 sierpnia 2012

Ekstrawagincja.

Wybrałam się na spacer do Parku im. Jana Pawła II, by nacieszyć wzrok żywymi kolorami, jakie daje początek babiego lata. No i natknęłam się na kolorowe baby, a konkretnie na Sabinę i Edzię. Obie nie pochodziły z poznańskiej Wildy, raczej reprezentowały element napływowy, stąd trudno było określić ich wiek. Kobieta współczesna może mieć córkę, która wygląda starzej od niej, jednocześnie sama jest popłuczynami swojej teściowej. Nie masz w ręku pożółkłej metryki, nie waż się na oceny.

Sabina i Edzia były czujne. Chowały antał z winem za pazuchą, by ich czasem nie nakrył jakiś policyjny zwiad po cywilnemu. Sabina miała pijacką czkawkę, Edzia też nie wylewała w dekolt. Były jednak szczodre – poczęstowały zdrożoną kobietę na spacerze, a ja z uciechą chwyciłam plastikowy kubek. Wtedy rzuciła mi się w oczy zawieszka na motocyklowym wdzianku Sabiny: „I love Lisboa”.

– Liż boa? – przeczytałam, starannie oddając trudny akcent i wymowę języka portugalskiego.
– Bo my jesteśmy ekstrawaginckie – wyjaśniła Edzia.
– W Boże Narodzenie byłam w Lisboa – wspomniała Sabina, czkając na potęgę. – Na świątecznej mszy w chwili „Przekażcie sobie znak pokoju” zaczęłam całować się z przystojnym Brazylijczykiem. Wtedy poczułam motyle. Właściwie jednego motyla. Był błękitny.
– Blue buterfly? – spytałam, jednocześnie podstawiając pusty plastikowy kubek.
– To mnie skierowało do babki z Luftwaffe. W sklepie Beate Uhse kupiłam niebieskiego motylka na prezent urodzinowy dla przyjaciółki. Kiedy ona włożyła bateryjkę do motylka, to niemal odleciała.
– Też była ekstrawagincka? – dopytywałam się.
– Zamówiłam pewien przyrząd przez internet – pochwaliła się Edzia. – Wybrałam duży rozmiar, a przysłali mały. Czy w sklepach babki z Luftwaffe są przymierzalnie?
– Motylki są od tego, by siadały na kwiatkach – czknęła Sabina.
Bardzo ją to wkurzyło, więc zatkała sobie nos. Omal się nie udusiła. Kiedy łapała haustami powietrze ja nalałam kolejną porcję wina do plastikmowego naczynia.
– Portugalczycy to kakaludy. Ja lubię wysokich mężczyzn – wyznała Edzia. – A przynajmniej duże rozmiary.
– A po co wam ta ekstrawagincja? – dociekałam. – Nie lepiej poszukać męża?
– Tylu ich miałam – zapłakała Sabina. – Każdy związek kończył się czkawką.
– Przez ekstrawagincję jestem samowystarczalna – Edzia kiwnęła głową.

Niby też kiwnęłam głową, ale jak wróciłam do domu, to dostałam sraczki. Wino z tego antału nie było zbyt dobre.

6 komentarzy:

  1. sraczka? bo ty zawsze pełen kubek sobie nalewasz, adela!

    OdpowiedzUsuń
  2. Inni potrafią lać pół baku, ja uważam, że żyć należy do pełna. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pół Baku, Liżboa i rzyć do pełna... Jadę do Rygi... ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Adelo, powiedz jak Ci na imię ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. ochrzczono mnie jako Adela, ale tatuś chciał początkowo bym była Józefiną.

    OdpowiedzUsuń