wtorek, 25 września 2012

Chciałabym umrzeć z miłości.

– Chciałabym umrzeć z miłości – szepnęła Kunia lat 90.

Stałyśmy przed sklepem, przestępując z nogi na nogę. Ranki stawały się coraz chłodniejsze, a my ciepło opatulone oczekiwałyśmy na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku. Dostawczak z piekarni z Puszczykowa jak zwykle się spóźniał, więc urozmaicałyśmy sobie czas rozmową.

– Umrzesz szczęśliwie czy nieszczęśliwie? – dociekała Malwina lat 92.
– Czy to ważne?
– Nieszczęśliwa kobieta umiera szybciej – oświadczyłam. – Osoba szczęśliwa ma czego żałować, więc umiera mu się dłużej, bo człowiek na ziemskim padole łez trzyma się kurczowo szczęścia.
– Mi się nie chce żyć – wyznała Elwira lat 77 – ale ksiądz proboszcz mówi, że jestem mu potrzebna. Zwlekam się zatem co rano z łóżka i idę na poranną mszę. Kiedy ten cholerny samochód z chlebem dojedzie? Jeszcze się spóźnię do kościoła!
– Ze szczęśliwej miłości też się umiera? – dociekała Kunia.
– Na szczęście – odpowiedziałam.
– Mój stary na łożu śmierci powiedział, że spuszcza się – przypomniała sobie Malwina.
– Chyba opuszcza cię? – zdziwiła się Elwira.
– Powiedział, że spuszcza się na śmierć. Nie kochaliśmy się już od dekady, więc onanizował się. Umarł w trakcie masturbacji.
– Farciarz! – osądziłam.
– Coś w tym jest – powiedziała Kunia po zastanowieniu. – Nie mówi się o glebie śmierci, posadzce śmierci, tylko o łożu śmierci. Czy śmierć też jest pewnego rodzaju szczytowaniem?
– Mógłby ten furgon z chlebem juz dojechać – Elwira kręciła się nerwowo.
– Teraz jestem dużo spokojniejsza i robię pranie raz na tydzień – oznajmiła Malwina. – Kiedyś musiałam zmieniać prześcieradło codziennie.
– Śmierć najczęściej następuje z braku miłości – zauważyłam. – Przestaje cię kochać serce, wątroba albo mózg. I padasz. Osobiście nie chciałabym, by na mnie wypięło się jelito grube. To byłaby nieczysta śmierć.
– Dlatego chciałabym umrzeć z miłości – powtórzyła Kunia. – Z nadmiaru miłości.
– Czasami leżę krzyżem w kościele – wyznała Elwira. – Ksiądz proboszcz pozwala mi na to, gdy kościół jest zamknięty. Czuję wtedy chłód od posadzki, który po krótkiej chwili mnie rozgrzewa. Czuję miłość Pana. Chciałabym umrzeć w kościele. Jasny gwint, kiedy ten samochód przyjedzie?!

I wtedy zza zakrętu pojawił się samochód z logo piekarni. Dotarł do nas zapach świeżo wypieczonego chleba i ślinka nam pociekła. Takie chwile są najlepsze na śmierć. Ja chciałabym umrzeć z dobrym zapaszkiem w nozdrzach. Z aromatem, który zabiłby legendarny zapach śmierci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz