poniedziałek, 16 września 2013

Destylat melancholii.

Przyszła do mnie Maria Siczyna lat 69. Wpuściłam ją nieufnie przez próg, ona wpadła do salonu, zzuła trzewiki, wprawiając palące się kadzidełka w zdumienie, a potem w konsternację, po czym wyciągnęła zza pazuchy butelczynę. Kształtne szkło zapowiadało szlachetną niespodziankę: glebę Sycylii, le grand blue, jeżowce na głowie na wroga czy coś w tym stylu. Słowem, makarony i inne fioły.

- Masz, Adela – powiedziała, stawiając z hukiem szklane opakowanie na blat mojej ławy z płyty wiórowej oklejonej fornirem.
- Co to?
- A tam, taki destylat.
- Że co?
- Skroplona melancholia.
- Destylat melancholii?
- A jakże!
- Po co mam pić takie świństwo?
- Mało słońca, trzeba chlać.
- Chyba na odwrót? Słońce rozwesela, więc do żył najlepiej wprowadza się wytrawne wino w letnie wieczory.
- Adela, nie wkurzaj mnie. Ta bardzo wytrawny destylat melancholii. Do dna! Ale już, koleżanko z Wildy!
- Dobra, dobra...

Trąciłyśmy się kieliszkami, by za chwilę wylać ich zawartość w niecierpliwe żołądki. Kiszki się ucieszyły, a hemoroidy siedziały cicho.
- Zaraz, zaraz, to ty nie mieszkasz już na Wildzie? – zainteresowałam się.
- Zaciążyłam.
- Hę? – wyhęchałam ku swemu zdziwieniu.
- Ciąży mi melancholia. Musiałam zmienić otoczenie, więc przeprowadziłam się do mamusi. Mamusia ma lat 91 i bardzo się ucieszyła, że chcę u niej być.
- No tak – przytaknęłam. – Też bym chciała mieszkać u twojej mamusi. Słyszałam, że świetnie gotuje.
- Ba! – przytaknęła Maria Siczyna. – Ale destylat melancholii to ja pędzę.

I w tym momencie Maryśka zaczęła śpiewać piosenkę „Destylat melancholii” na melodię znanego przeboju hydraulika z Włoch, czyli Drupiego. Przyłączyłam się. Nic tak nie pomaga przy destylacie melancholii jak Drupi. Tylko w gardle mnie dziś drapie. Taki Drupi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz