środa, 22 stycznia 2014

Egzorcyzmy.

Zygmunt niedawno owdowiał. Szlajał się po pustym mieszkaniu z kąta w kąt. W końcu postanowił wynająć większą część swego mieszkania. Chciał mieć nieco wolnej i niepoodatkowanej gotówki. Ponadto w brzydkie lato dobrze jest, gdy ktoś także pochucha w mieszkaniu, podwyższając temperaturę. Zyga był zmarzluchem, a do kobiet nie chciał się już przytulać, wiedząc jak wysokie koszty trzeba przy tym ogrzewaniu ponosić.

Zygmunt wynajął swoje lokum ludziom spoza dzielnicy. Nawet spoza kraju, bo to byli Chińczycy. Zygmuntowi to jednak nie przeszkadzało, bo nie był rasistą. „To co że małe, skośne i żółte, ale nie plątają się pod nogami i schodzą mi z drogi”, zwykł mawiać. I jak postanowił, tak się stało, znaczy zamieszkał z Chińczykami.
Chińczyków wprowadziło się siedmiu. „To są moje krasnoludy”, żartował przed budką z piwem Zygmunt. Kompani rechotali, ale za plecami Zygmunta kpili z niego: „Takiego kajtka to Zyga nawet dobrze nie wyrucha!”, „Zygmunt żółtaczkę do dzielnicy przywlókł”, „Psinę żrą! Tylko patrzeć, jak Zyga będzie szczekać!”.

Rzeczywiście, Chińczycy byli bardzo życzliwi i często zapraszali Zygmunta do kosztowania posiłku, który przygotowywali. On z kolei nie odmawiał, odliczając w myślach zaoszczędzone pieniądze na jedzenie.

- Ti bić dobzi ludzia – komplemetowali przy jedzeniu gospodarza. – Ty chcieć, ty mozieś na noc wibrać z naś do łóżka.
- Wibrać? – powtórzył zdziwiony Zygmunt.
- Wibrator dla mienścizny też dobzie, ale nudnie. A my się uwijać. Chcieć, to mozieś wziąć i dwóch.
Skrępowany Zygmunt uśmiechnął się zażenowanie i udał, że przyjmuje propozycję do wiadomości. Wewnątrz jednak oburzyła się w nim katolicka moralność, więc po obiedzie cichaczem wymknął się z mieszkania, postanawiając pójść na zakrystię, by zadenuncjować proboszczowi Chińczyków.

Ksiądz proboszcz z powagą wysłuchał relacji Zygmunta. Następnie wstał od biurka, przechadzając się w zadumie przed oczyma 64-latka z bagażem amoralnych Chińczyków. W pewnej chwili przystanął, komunikując Zygmuntowi decyzję, jaką podjął.
- Idziemy! Z nich trzeba wypędzić szatana!

Poszli. Przodem podążał ksiądz proboszcz, za nim dreptał Zygmunt, który został obarczony kropidłem i zbiornikiem z wodą święconą. Gdy dotarli na miejsce, duchowny kazał Zygmuntowi zostać na klatce schodowej, a sam dzielnie wkroczył do mieszkania, niczym rycerz zdążający na walkę z chińskim smokiem.

Zygmunt usłyszał dzikie wrzaski i jęki. Przestraszony jatką zaczął walić w drzwi trzonkiem kropidła, z którego wypadła bateria. Podniósł ją, umiejscawiając ją ponownie w rękojeści. Kropidło zaczęło wibrować.
Zygmunt podrapał się po głowie. Tymczasem jeden z Chińczyków otworzył drzwi i wywiesił czerwoną latarnię. W tym momencie dotarło do Zygmunta, że choć nadal mieszka tam gdzie mieszka, to jednak jakby gdzie indziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz