piątek, 24 stycznia 2014

Zakaz uśmiechu.

Zgodziłam się na zastępstwo. Baltazar lat 48 przeziębił się, a to syn mojej dalekiej kuzynki, więc nie zdziwiłam się, gdy poprosił mnie, bym go w ten weekend wyręczyła w pracy. Obgadał to wcześniej ze swoim szefostwem, wyjaśniając że przyśle na swoje miejsce kogoś zorientowanego i doświadczonego. To prawda, prawo jazdy miałam od kilkudziesięciu lat, ale nigdy dotąd nie prowadziłam karawanu. Pomyślałam jednak, że o wiele łatwiej spowodować wypadek, mając żywych pasażerów.

Baltazar uprzedził mnie bym nie ubrała się wyzywająco, lecz dobrała odzienie w barwach bardziej stonowanych. Lubię kolory tęczy, ale dziś odłożyłam jaskrawozielone koszulki, żółte spódniczki i czerwone korale. Makijaż miał być szaro-brunatny. Tym razem sama przygotowałam roztwór z henny i co mogłam to pomalowałam na czarno i popielato.

O godzinie 8 rano pojawiłam się przed domem pogrzebowym.
- Ja do karawanu – obieściłam pierwszemu napotkanemu mężczyźnie.
- Nie przyjmujemy żywych – odpowiedział smutnie.
- Co pan gadasz! – oburzyłam się. – Ja za Baltazara!
- Myślałem, że inną gąbkę przyśle.
- Gąbkę?
- Gębkę.
- Dawno pan nie oberwałeś?
- Nasz dom oferuje atmosferę podniosłą, lecz spokojną. Jesteśmy poważni i flegmatyczni, szacowni i wyrozumiali, wycofani i dogłębni.
- Dobra, daj pan kluczyki do wozika – przerwałam pierdoły żałobnego mistrza ceremonii.
- Tylko prowadzić musi pani bez zrywów.
- Będę startowała z dwójki – obiecałam pojednawczo. – Chciałabym jedynie hamować na ręcznym.
- Czy to sprawia pani radość?
- Oczywiście – przytaknęłam.
- No to wykluczone. W naszej firmie nie uśmiechamy się, a szczęście i radość prędzej czy później prowadzą do uśmiechu.
- To co mam robić?
- Najlepiej niech pani w ogóle nie hamuje.

W tym momencie to mi przestało być do śmiechu. Już z pełną powagą wymalowaną na twarzy spytałam:
- A jak będzie z górki?
Mistrz ceremonii beznamiętnie i lekceważąco wzruszył ramionami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz