sobota, 12 września 2015

O jak Olejniczak ALFABET CIOCI ADELI - Ogier

– Najbardziej niebezpieczni są oratorzy – stwierdziła Wacława lat 81. – Kiedy poeta zaczyna recytować swój najnowszy wiersz, to jesteś zauroczona. Policzki się rumienią, pierś podnosi się częściej niż zwykle, a do uszu dociera tylko przyjemny szum morza jego słów.
– Taa – zgodziła się Kunia lat 90. – To są fale tsunami. Moje falochrony padają przed siłą żywiołu. Wiele biustonoszy w ten sposób straciłam.
– Mnie wzruszają spontaniczne modlitwy proboszcza – wyznała Gertruda lat 77. – Kiedy on się zapomni w Bogu, to nawet anioły gęby otwierają ze zdumienia.
– Tymczasem poeta, ksiądz zresztą też, zawsze może usprawiedliwić się metaforą. Ja bym uważała na tych drani, bo mamią przenośniami – ostrzegła nas Wacia.
– Oj, mamią – przypomniała sobie Malwina lat 92. – Już moja mamusia ostrzegała mnie przed nimi.
– Ale potem odlatują, ptaszki wyfiokowane! – prychnęłam, przypominając sobie kilka przygód z przeszłości. – I ze smagłej skóry na licu i udach pozostają ci jedynie zmarszczki wspomnień.
Kunia splunęła. Jej plwocina spadła tuż przed nasz ogonek, który uformowałyśmy przed sklepem spożywczym na poznańskiej Wildzie. Zawsze w tym miejscu oczekujemy na przyjazd furgonu z piekarni, który dowozi do naszego składu świeże pieczywo z nocnego wypieku.
– Samiec powinien być lepszy niż najlepsza sucz – zawyrokowała Kunia. – Znaczy musi mieć kasę. Jeżeli nie jest zdrowy, to musi wykazywać choćby chęć do odpowiedniego sformułowania treści testamentu.
– I żeby skrupulatnie wyruchał! – krzyknęła w zapale Pela lat 60, ale widząc naszą naganę w oczach, dodała – Dziecko zrobił i odchował!
– Alimenty żeby potem płacił! – dopowiedziała rozentuzjazmowana tokiem rozmowy Klotka, przyjaciółka Waci.
W ogonku, który utworzyłyśmy przed sklepem spożywczym, zapadła cisza. Tu na poznańskiej Wildzie mało kto płaci za cokolwiek. O! Gdyby rzecz dotyczyła jakiegoś europosła, sprawa na pewno miałaby się inaczej.
– Jest tak męska sucz... – powiedziała konfidencjonalnym szeptem Kunia. Wzbudziła tym większe zainteresowanie niźli miałaby wrzasnąć na całą ulicę. – Ma kasiorę z Brukseli, ciało Boże, tfu, boskie, jedyny mankament to jego ciągoty do przebieranek. Ale tak ma chłop, który jest męską suczą?
– Myślę, że mógłby być dawcą zdrowych, polnych genów.
– Rolnik, który szuka żony. Z tymże proboszcz nie udzieliłby mi ślubu z nim, bo on szefował partii lewicowych grzeszników. Tej SLD, czy jakoś tam.
– Dlaczego polnych genów? – zdziwiła się Lwinka.
– Bo jak był ministrem rolnictwa to nosił zielone garnitury.
– On jest wioskowy? – dociekała Pela.
– Zdrowe żyto – oceniła Kunia. – Żaden chwast.
– Ogier – przytaknęła Wacia.

A gdy po chwili pojawił się furgon z piekarni ze świeżym pieczywem z nocnego wypieku, to zrozumiałyśmy, że mógł w tym brać udział ogier ciągnący bronę. A przynajmniej miałyśmy nadzieję, że w składzie jest zdrowe polskie żyto. Albo inne zboże, ale to już nie było tak istotne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz