Odkąd od 1999 roku wypisywałam na drzwiach w miejsce K+M+B, Ctrl+Alt+Del wraz ze stosownym rokiem, to ministranci nie dobijali się do mnie. Tym razem jednak było inaczej. Zadzwonił kilkunastoletni grubasek z brylami na oczach i w koronkowej białej sukieneczce narzuconej na kurtkę zimową.
Typowy ministrancik z poznańskiej Wildy. Spytał, czy przyjmę księdza, ale kazałam mu się szpulać. Ministrancikowi zabłysły oczka, bo coś kiedyś słyszał o magnetofonach szpulowych, ale ja szybko zamknęłam mu drzwi przed nosem. Dodam, że z trzaskiem.
Potem włączyłam pudło telewizyjne i na ekranie zaczęli kolędować ci sami bohaterowie, co zwykle. Kaczyński z krzywymi nóżkami, Macierewicz z aniołem Gabryelem na czole, prof. Krycha Pawłowicz z naszyjnikiem zębów wybitych poganom przez rycerzy zaciężnych Mieszka I, czy marszałek Kuchciński z wyrazem oczu Matki Boskiej Pustej z sanktuarium w Tworkach.
Natychmiast przypomniałam sobie o Platonie. Jego wizja państwa była taka jak u wszystkich gejów lub kryptogejów, czyli pełen zamordyzm. Moje myśli krążyły jednak wokół mitu o jaskini, który zaczerpnęłam z dialogu pt. „Państwo”. Poczytałam o tych skutych gościach w grocie, którzy nie widzą słońca, karmią się cieniami i echem, i te wszystkie pozostałe dywagacje zboczonego ucznia Sokratesa, że otworzyłam barek, wyjęłam butelczynę pigwówki, którą sama latem pędziłam i wyszłam w bamboszach na klatkę schodową.
Na schodach trząsł się z zimna ministrancik.
– Ile masz lat, szczylu? – spytałam.
– 12.
Wyjęłam z kieszeni kilka ziarnek pieprzu i podałam smarkaczowi.
– Possij. To cię rozgrzeje.
Po czym zeszłam na parter i kierując się od dołu do góry oraz wypisanym na drzwiach hasłem K+M+B 2017 pukałam do drzwi sąsiadów, a oni mnie wpuszczali. Ja miałam butelczynę, a oni wyjmowali z szafek kuchennych podajniki.
Och, ileż było śmiechu i harmideru!
– Wacek, to ty w kopercie dałeś tylko 5 złotych? – chichrałam.
– Ale w banknocie – chwalił się Wacek. – Jeszcze ciepły. Prosto z San Escobar!
Alojzy z kolei relacjonował rozmowę z księdzem o kształcie trumny i głębokości dołu, który ma być dla niego wykopany na cmentarzu parafialnym, zaś Matylda zapinała przy mnie zbyt mocno rozpięty dekolt. Rozmów odbyłam wiele, aż do dna.
I kiedy dziś w sobotni poranek o tym myślę, to uważam, że kolędowanie jest boskie. Mimo że łeb następnego dnia nie daje odpocząć.
Po ile stoi waluta San Escabor? Chętnie nabędę. Na wypadek gdybym się jednak zdecydowała zdecydowała w tym roku dla beki przyjąć powsinogę po kolędzie.
OdpowiedzUsuńZnałam tylko jednego powsinogę. Piesek wabił się Pucek Powsinoga. :)
Usuń