Kiedy Maurycy lat 52 zaczął biegać po wildeckich ulicach i w grubiański sposób chwalić się, że wyrumptał wikarego, to tylko smętnie kiwałyśmy głowami nad mizerią umysłów lokalnych pijaczków. Maurycy przezywany był Maurem i to dobrze oddawało jego nie europejskie zdziczenie. Miał śniadą twarz, oczy ziejące głupotą i nadpobudliwość, która akurat na poznańskiej Wildzie nie była czymś odosobnionym. Ale stwierdzenie, że uczynił coś niedobrego wikaremu przekraczało tabu i należało to utemperować. Najpierw jednak próbowałyśmy wyjaśnić sprawę we wszystkich jej zawiłych szczegółach.
– Co to znaczy rumptać? – dopytywała Kunia lat 90.
– Obawiam się najgorszego – odpowiedziałam.
Tymczasem Maur zaczepiał wszystkich i bezładną relację ze świństwa, które jakoby urzeczywistnił na bogu ducha winnej powłoce księdza, przerywał wybuchami śmiechu. Próbowałam przywołać go do porządku.
– Uważaj, żeby te głupoty, które wygadujesz, nie dotarły do uszu Gertrudy lat 77 – ostrzegałam.
– Uważaj, żeby te brednie nie dotarły do proboszcza – ostrzegała Kunia.
Obie byłyśmy zniesmaczone wybrykiem Maura i pierdołami, które wygadywał, ale nieco mu współczułyśmy. Znałyśmy siłę tej machiny, którą przez pustą gadaninę mógł uruchomić. No i wczoraj stało się. Z jakiegoś nieostrożnego źródła do Trudzi dotarły pomówienia Maura. Ona długo nie zastanawiając się, pobiegła wte pędy do proboszcza.
– Nie uważasz, że powinnyśmy być czujne? – szepnęłam do Kuni.
– Zacznijmy patrolować ulice na dzielni – zaproponowała przyjaciółka lat 90.
Kręciłyśmy się niedaleko budy Maura, którą sklecił z desek, blachy i tektur. Zamieszkiwał tę norę w sąsiedztwie Dolnej Wildy. Przez ulicę niemal bezpośrednio sąsiadował z kościołem pw. Zmartwychwstania Pańskiego. Za dnia tam nie przesiadywał. Plątał się bliżej ulicy 28 Czerwca 1956 roku. Zauważyłyśmy go na Langiewicza i to w tej samej chwili, co Trudzia, którą krzycząc informowała proboszcza, że „zauważyła obwiesia”.
Maur zobaczył wściekłą twarz parafialnego wodza i co sił w nogach zaczął przed nim uciekać. Proboszcz nie dawał za wygraną i ścigał potwarcę. Ten kluczył, przez co zdążyłyśmy przed nim w okolice jego lichego domostwa. Do lokum dotarł przed proboszczem, zamykając na zasuwę drzwi. Były jednak szpary i to w jedną z nich ksiądz wsadził głowę. Zaklinował się. Tymczasem Maur wydostał się przez tylną ściankę i zaszedł proboszcza od tyłu.
Trudno było uwierzyć własnym oczom, ale to co działo się, gdy Maur rozpiął rozporek, przechodziło katolickie pojęcie.
Maur wyrumptał Proba !!! ???
OdpowiedzUsuńDziwią się wszyscy lecz to była tylko proba,
Bo wnet przerwał i w górę podniosł drążki oba.
BRAVO Autorze Wioskarze Wilde (historycznie rzecz biorąc - Wilda to wieś)!!!
Historycznie rzecz biorąc, to Nowy Jork to było sioło. :)
UsuńWodą święconą go!
OdpowiedzUsuńProboszcza?
UsuńA juści! To diabeł w koloratce przeca!
UsuńKażda kobieta szuka szatana :)
OdpowiedzUsuń