piątek, 26 maja 2017

Jęzor polski

Z pewnością był to dziwny widok. Stałyśmy rzędem przed sklepem na dole i eksponowałyśmy wywalone na wierzch osobiste jęzory. Nie była to żadna manifestacja, czy też oznaka pośpiechu, lecz sprawdzian, badanie, diagnoza. Przed nami przechadzał się znany na poznańskiej Wildzie laryngolog doktor Miotek i oceniał, która z nas dysponuje najlepszym polskim językiem.

– Adelo, pani ma persyflaż – zwrócił się do mnie.
– Że co?
– To takie francuskie szyderstwo.
– Sacrebleu! – zaklęłam.
– A ja, a ja? – śliniła się Malwina lat 92.
– Pani ma mankament.
– Kurka wodna!
– Wyraźna awitaminoza, o czym mówi porowatość pani mięśnia gębowego.
– Kuźwa, mam cykora – palnęła Dziunia lat 59, która była następna w kolejce.
– Byłaby uprzejma pani powtórzyć?
– Mam cykora…
– Nie, to pierwsze.
– Kurrrfffka – odważyła się powtórzyć Dziunia.
– Tak, pani język jest najbliższy ideałowi. – Doktor Miotek zrobił krok w tył, odsuwając się od jamy ustnej Dziuni i zwrócił się do nas wszystkich: – Muszą panie wiedzieć, że wzór jęzora polskiego wije się w tajnym laboratorium na Wawelu. Nie leży, lecz wije się, bo to organizm od wieków i na wieki wieków żywy.
– Niech pan doktor jeszcze mnie przebada – poprosiła Kunia lat 90.
– Pani ma jęzor robotniczy.
– Czy pan chce mnie obrazić? Czy pan doktor wie, co mówi? Czy pan nie jest aby przebierańcem?
– A nie mówiłem, że lata jak łopata? Jak pani ma na imię? – Doktor Miotek przesunął się do kolejnej dziewczyny.
– Pela – chlapnęła jęzorem nasz 83-latka.
– Feldszlanga.
– Czy to oznacza, że jestem chora?
– Nie, tylko musi pani mniej pluć. Strzyka pani śliną jak siedmiofuntowymi kulami.

I w ten sposób doktor Miotek zakończył stawianie diagnozy. Podziękowałyśmy mu serdecznie, a potem wspólnie postanowiłyśmy, żeby w przyszłości przebadać nasze polskie serca. Ale najpierw musimy wysłuchać przynajmniej jednego koncertu fortepianowego Chopina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz