wtorek, 18 maja 2010

Baju, baju, baju nocą. Baju, baju, baju w dzień.

Za dziesięcioma grajdołkami, za Żuławami i innymi depresjami, za rozlanymi niczym zupa rzekami harcowało dziesięciu krasnali. Gnomy były hałaśliwe, złośliwe i nierzadko wredne. Dźgały się, podkładały nogi i wpadały w furię. Wyrywały sobie włosy, rozdzierały szaty, drapały się po gębach. Wszystko miały gdzieś, w kłótniach i swarach zapominając o bożym świecie. Czasami z okrągłego cyrku, który zamieszkiwały wydobywały się niecne okrzyki: "ty trollu obmierzły!", "ty gnomie przebrzydły!". O dziwo, mimo tych wrzasków, żyły sobie skrzaty w symbiozie, zapominając o dzieciach, którym radość i uśmiech na twarzy miały przynieść.

A dzieci w międzyczasie spełniały swoje ambicje. Dbały o obowiązki szkolne i domowe, ciułały kieszonkowe, marzyły o wyjeździe na wakacje. I te najpilniejsze kupowały sobie klocki Lego, inne autka-resorówki, a jeszcze inne fundowały sobie rozkrzyczaną Barbie, albo nawet dwie lub trzy, jak było kogo stać lub chciał mniej jeść.

I żyły sobie dzieci osobno, i krasnale żyły w innym świecie.

Ale nadchodzi taki czas w życiu krasnoludków, gdy trzeba wybrać Papę, czyli największego Wypierdka wśród wypierdków. Zbierają się wówczas gnomy w kąciku, ustalają reguły współzawodnictwa i przymilają się do dzieci, które chcą zainteresować udziałem w wyborach na Wypierdka wypierdków. Bo bez dzieci nie ma knypków, co sobie nader rzadko liliputy przypominają.

Zawody krasnali to mimo wszystko nie byle co. Stają na starcie i prężą się - uczesane, wypomadowane i wypachnione. W tej chwili to piękne kurduple, które na strzał startera ruszają do wyścigu. Ale to nie są zwyczajne zawody, o nie! Tu nie idzie o dobiegnięcie pierwszemu do mety. Tu liczy się styl biegania. Taniec chocholi. Podłożenie nogi. Przytup z groźną miną. Kapitan Hak i szlachetny, choć głupkowaty Piotruś Pan.

I staje się rzecz niebywała. Dzieciarnia zmęczona pracowitym dniem zaczyna słuchać krasnalich opowieści. Jednym wykrzywia buźkę w uśmiechu, drugim rozwiera gębusię w grymasie zdziwienia, innym zwiera rączki w piąstki. I podniecają się widowiskiem, każde powoli idealizując swego faworyta.

A liliputy wpadają w trans. Widząc chwilowe zainteresowanie dzieciarni błyszczą w światłach fleszów, gotowe nałożyć sobie kilogramy makijażu. Popularność rośnie i rośnie, a im mało i mało. Boją się utraty chwilowej sławy, więc zatrzymują dzieci podarkami. "Chcesz sukienkę dla Barbuśki?", "Ode mnie samochodzik!", "Wyciągnę dla was, kochane dzieci, swoją kiełbaskę".

Do wyczerpanych dniem dzieci dociera chóralny krzyk gnomów: "Zbudujemy drugi japoński grajdołek!" I pojedyncze okrzyki: "To ja będę waszym Papą Harakiri!"

Dzieciarnia oszołomiona podarkami zwiększa swoją listę prezentów. I nie spotyka się z odmową! A to powoduje, że w każdej główce zmęczonego dzieciaka rodzi się ideał krasnala. Wyśnionego gnoma, który będzie tak miły, że nie wyrzucą go ze swego łóżeczka, choć będzie tylko marną kopią japońskiego liliputa.
A może właśnie dlatego?

A kiedy następnego dnia dzieci się obudzą, uśmiechną się do Papy, to miło go przywitają:
- Cześć, Harakiri.
Niestety, Papa stuknie się w czoło, odpowiadając:
- Dzieciarnia, wy sama se puku!

1 komentarz:

  1. Każde silenie się na sensowny komentarz będzie niestosowne.
    Pozostaje skłon do samych stóp.

    OdpowiedzUsuń