poniedziałek, 17 maja 2010

WAL Muzea

Jest poniedziałek i przyznaję, że po weekendzie wszystko mi się pląta w głowie. A to Noc Muzeów, a to poznańscy kibice, którzy z kulturą nie byli nigdy związani, a to polityka, która przyniosła kuriozalne wypowiedzi profesora Bartoszewskiego, czy Andrzeja Wajdy.
Postanowiłam dziś nie wypływać na szeroki przestwór oceanu, lecz zaprostestować przed pewną wizją, która coraz częściej pląta się po głowie. Zacznijmy zatem tydzień metaforą.

WAL Muzea
Ustawa narzucająca obowiązek finansowania przez gminy znajdujących się na ich terenie placówek muzealnych nadwerężyła i tak już skromne budżety polskich miast i miasteczek. Ta regulacja była kroplą przelewającą czarę goryczy. Włodarze stanęli przed dramatycznymi problemami: finansować szkoły, szpitale, czy muzea? Zamykać żłobki, przedszkola, czy szkoły zawodowe? Nie dotować wydarzeń kulturalnych, sprzątać miasto co drugi dzień, czy pobierać myto od przejeżdżających pociągów i samochodów ciężarowych oraz osobowych?


Jeden z zastępców prezydenta miasta Poznania (przezywaliśmy go Vicek) wpadł na dobry pomysł. Powołał kilkudziesięcioosobowy sztab kryzysowy. Ja trafiłam do zespołu doradców. W samą porę, ponieważ bank badał akurat moją zdolność kredytową, a miejskie pobory korzystnie ją podwyższały.

Kolega Jerzy, który był przewodniczącym naszego zespołu doradców, forsował politykę cięć wydatków budżetowych. Miał wiele interesujących inicjatyw. Proponował na przykład zlikwidować przedszkola, przenosząc grupy maluchów do żłobka, a starszaków na zajęcia świetlicowe w szkołach podstawowych. Postulował odebranie ulg na przejazd środkami komunikacji miejskiej studentom oraz emerytom i rencistom (tu musiałam zaprotestować!). Przedstawiał plany wprowadzenia municypalnego podatku, tak zwanego „chodnikowego”, który by pokrył naprawy zniszczonego trotuaru, a może nawet i nawierzchni ulic. Vicek jednak kręcił nosem. Cięcia wydatków mu nie odpowiadały, bo czuł się merytorycznie gotów do pełnienia kolejnej kadencji, a wybory samorządowe były przecież tuż, tuż. Każdy głos się dla niego liczył. Wtedy ja odezwałam się nieśmiało – „A może dokapitalizować miasto z zewnątrz?”. Oczy Vicka się zaiskrzyły, a ja doprecyzowałam pomysł. Dał naszemu zespołowi wolną rękę, żegnając gremium szerokim uśmiechem. Ten szczęśliwy dla mnie dzień skończył się jeszcze jedną niespodzianką: bank przyznał mi kredyt.

Wal–Mart był największą siecią sklepów detalicznych na świecie. Teraz przygotowywał się do wejścia na rynki Europy Środkowo–Wschodniej. Decyzja właściwie była już podjęta, rada nadzorcza szukała jedynie optymalnej strategii, która w niedługim czasie pozwoli im w tym rejonie świata na objęcie pozycji lidera w swojej branży. Rozważano kilka opcji. Zastanawiano się nad stworzeniem sieci sklepów cash&carry, nikt nie wykluczał też opcji supermarketów o powierzchni sprzedażowej do 1000 m2. Niespodziewana propozycja ze strony przedstawicieli władz miasta Poznania z Polski zdecydowała, że Wal–Mart postanowił stworzyć sieć hipermarketów o powierzchni sprzedażowej około 20.000m2 każdy.

W Poznaniu jest kilkanaście muzeów. To oznacza, że należy utrzymywać, czyli ogrzewać je, sprzątać i strzec tych kilkunastu budynków. Trzeba płacić pensje ochroniarzom, muzealnikom, konserwatorom i sprzątaczkom. A zapewniony jeden dzień bezpłatnego zwiedzania w tygodniu to finansowy koszmar! Dlatego pierwszym moim pomysłem było umieścić wszystkie eksponaty pod jednym dachem. Obrazy z Muzeum Narodowego, książki z Muzeum Literackiego Henryka Sienkiewicza, stare, egzotyczne bałałajki oraz inne klawesyny z Muzeum Instrumentów Muzycznych. „Jeden budynek do ogrzewania, mniej strażników, jedna dyrekcja”, wyliczałam na zebraniu naszego zespołu. „A dotychczasowe siedziby można podnająć na biura”. Za ten projekt dostałam premię. Pierwszą ratę kredytu spłaciłam przed terminem.

Polacy byli dość bezczelni. Zaczęli ingerować w Wal–Mart’owski know–how. Z drugiej strony, ich propozycja by prowadzić klienta wytyczoną ścieżką na wzór szwedzkich sklepów meblowych miała swoje zalety. Zawsze zwiększało się prawdopodobieństwo dokonania zakupu przez „visiting customer” – to było zupełnie nowe określenie w dziedzinie handlu. Niedługo skrót „vic” wpisał się na stałe do branżowego języka handlu (w dużym stopniu to zasługa Vicka). Ale wracając, muzealnicy mieli za dużo eksponatów, a wszystkie chcieli pokazać. Sieciowy asortyment miał jednak określoną, optymalną ilość indeksów i Amerykanie nie mieli zamiaru z tego rezygnować. Zmusili Polaków do ustępstw. Lokalizację gruntu, który miano przekazać w 40–letnie bezpłatne użytkowanie, Amerykanie mogli sami sobie wybrać. Gruntowe zasoby polskich miast były duże, a sieć chciała dostać działkę budowlaną w samym centrum. Strona polska zgodziła się. W każdym mieście przeznaczono pod obiekty atrakcyjne działki. Ja zaproponowałam teren starego koryta Warty. Rada Nadzorcza Wal–Martu w zamian też poszła na pewne ustępstwa.

Chciałyśmy koniecznie mieć polski człon w nazwie sieci. To zaimponowało naszym amerykańskim partnerom. „Prawdziwi patrioci”, z uznaniem mówili między sobą członkowie rady nadzorczej. „Jak Pułaski, jak Kościuszko”. Dla Amerykanów człon „Wal” był najważniejszy, ponieważ pochodził od nazwiska twórcy sieci, niejakiego Sama Waltona, za to dość łatwo zrezygnowali z „Mart”. My dodaliśmy nazwę „Muzea”. Kłócono się jeszcze o „&” pośrodku, kontrpropozycja brzmiała: „–”, w końcu idąc na kompromis zrezygnowano z jakiegokolwiek łącznika.

Amerykanie mieli nazwę i posiadali dzierżawiony na 40 lat grunt, wobec tego zaczęli skupiać się na szczegółach. Równolegle prowadzone negocjacje z innymi miastami też zaczęły przynosić postęp. W Szczecinie miano zagospodarować Plac Jasne Błonia, w Łodzi pod Wal Muzea wyburzono trzy kamienice przy ulicy Piotrkowskiej, w Krakowie wycięto drzewa na Plantach między Urzędem Miejskim a Wawelem, jedynie w Rzeszowie zaprojektowano hipermarket dalej od centrum. Osiedle Dąbrowszczaków łączyło płynnie śródmieście Rzeszowa z Łańcutem. W Rzeszowie bowiem, w odróżnieniu od Krakowa, nie było tak dużo eksponatów, oni musieli posiłkować się zbiorami i dziedzictwem Łańcuta...

Dalsze negocjacje szły pełną parą. Były wprawdzie drobne utarczki, ale po długich rozmowach znajdowaliśmy kompromis. My chciałyśmy obrazy Fałata wieszać przy regale z obuwiem zimowym, Amerykanie – przy mrożonkach. Dla nas stroje Bamberek najlepiej prezentowały się przy przymierzalniach, oni chcieli je umieścić przy produktach „impulsowych”. Zbroje husarskie sugerowałyśmy umieścić przy dziale sprzedaży rowerów, a oni – „ze względu na te pióra” – przy monopolowym. Największy problem był ze zbiorami z Muzeum Martyrologii. Tu pojawiły się zastrzeżenia światopoglądowe. Ponoć te eksponaty kłóciły się z ich „kupiecką etyką protestancką”. Byłyśmy zaskoczone tym stwierdzeniem, bo myślałyśmy, że porozumienie osiągamy z amerykańskimi katolikami. Jednak po długiej wymianie argumentów i w tej sprawie doszliśmy do porozumienia. Znaleźliśmy dla martyrologicznych zbiorów cichy kącik przy dziale reklamacji.

A ja otrzymałam dodatkowe zadanie od Vicka. Miałam wymyślić przeznaczenie dla obiektów opustoszałych po muzeach. Wygrały banki. Cały zarząd miasta dawał im bowiem największy kredyt zaufania. Zrozumienie tej prawdy było dla mnie najwspanialszą premią. To był barter, nieskomplikowana wymiana zaufania na nasze skromne kredyty...

Amerykanie mieli wiele pracy. W mniejszych miejscowościach powstała siostrzana sieć, małe supermarkety o nazwie Wal Biblioteki. Tu jednak wszystko było łatwiejsze, bo bardziej ujednolicone. Więcej wysiłku wymagały duże miasta, bowiem poprzez różnorodność eksponatów każdy z obiektów Wal Muzea był inny. Miało to dobry skutek. Zaczęli pojawiać się turyści podróżujący szlakiem Wal Muzeów. Także z zagranicy.

Pomysł najbardziej zainteresował Francuzów. Ponoć trwają już zaawansowane negocjacje między nimi a Wal-Mart’em. Francuzi chcą u siebie jednakże jeszcze większych obiektów, tak do 40 000 m2, gdzie oprócz muzeów i bibliotek, będą też kina z europejskim repertuarem, sceny dla teatrów alternatywnych i miejsca na twórcze happeningi. Teraz czeka ich wielka operacja przenosin eksponatów z Wersalu do Lasku Bulońskiego. Tam bowiem będzie się mieścić paryski megahipermarket.

Już mają nawet swoją nazwę. Zrobili wcześniej sondaż, spodobała się wszystkim badanym, to kolejny powód, by na inaugurację niecierpliwie czekać. Jednak prosimy jeszcze o odrobinę cierpliwości. Już niedługo huczne otwarcie.

Wal Culture nas wszystkich serdecznie zaprosi!

7 komentarzy:

  1. Pani Adelo, jakże jestem zaskoczony Pani ultranowoczesnym myśleniem! Połączeni biznesu ze sztuką, cóż za wspaniała idea! Oglądalność eksponatów niewiarygodnie wzrośnie, świadomość społeczna się wzbogaci. nasz język ulegnie wzmocnieniu. Już słyszę te rozmowy: "Jest promocja szprotek wędzonych w dziale archeologicznym", "dziś rzucą kurczaki po trzy złote za kilogram! Gdzie? W dziale surrealizmu", "Dziś Bols o 20% taniej - zapraszamy do działu impresjonistów" (myślę, że bywalcom tego działu wszystkie te plamki i tak nie zrobią różnicy)
    Zgłaszam się także z wnioskiem aby promować młodych twórców i w ASP otworzyć Biedronkę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Adelo, jakże jestem zaskoczony Pani ultranowoczesnym myśleniem! Połączeni biznesu ze sztuką, cóż za wspaniała idea! Oglądalność eksponatów niewiarygodnie wzrośnie, świadomość społeczna się wzbogaci. nasz język ulegnie wzmocnieniu. Już słyszę te rozmowy: "Jest promocja szprotek wędzonych w dziale archeologicznym", "dziś rzucą kurczaki po trzy złote za kilogram! Gdzie? W dziale surrealizmu", "Dziś Bols o 20% taniej - zapraszamy do działu impresjonistów" (myślę, że bywalcom tego działu wszystkie te plamki i tak nie zrobią różnicy)
    Zgłaszam się także z wnioskiem aby promować młodych twórców i w ASP otworzyć Biedronkę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie Tomaszu, cieszę się za podchwycenie pomysłu. Jeśli do idei zapali się zarząd miasta to ja Pana kandydaturę od razu wysunę!
    I jeszcze podziwiam pomysł dyskontu w ASP!
    adela.

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Adelo, zawsze służę pomocą. Mam jeszcze kilka pomysłów na zagospodarowanie słabo wykorzystywanych przestrzeni w naszym mieście

    OdpowiedzUsuń
  5. Niechże Pan się dzieli, Młody Człowieku!

    OdpowiedzUsuń
  6. Kino - wprowadzić możliwość sprzedaży kiełbasek grillowanych bezpośrednio na sali.
    Teatr- jako, ze para się sztuką, proponuje sprzedaż szprotek wędzonych na sztuki, garnki na wagę,książki na metry.
    Księgarnie - zbyteczna, ograniczająca specjalizacja, przecież papier to papier. Dlatego można wprowadzić możliwość zakupu papieru toaletowego i papierów wartościowych.
    No i oczywiście parki - absolutnie nie wykorzystania przestrzeń, a przecież można tam postawić stragany, zrobić parkingi, a nawet place manewrowe do nauki jazdy!

    OdpowiedzUsuń