czwartek, 24 czerwca 2010

Jak osiągnąć prezydencki gabaryt. (cz.1)

Zadzwonił do mnie Lucjan Kutaśko. Powiedział, że odłożył na chwilę wiosła i od razu sięgnął po telefon. Postanowił podzielić się wizją, jaką miał wczoraj wieczorem. Kazałam mu chuchnąć w słuchawkę telefonu komórkowego, ale moją prośbę spełnił natychmiast i bez oporów, więc mogłam przypuszczać, że był trzeźwy. Oto co przekazał:

Powiadał, że przestwór mazurskich wód omamił go. Fale monotonnie podpływały mu pod oczy i usypiały. Po krótkim czasie zdawało mu się, że wypłynął z mazurskich zbiorników wodnych i płynąc różnymi ciekami (cały czas wiernie cytuję Lucjana Kutaśko) dotarł w miejce przedziwne. Tam było sucho, a jego łódka szorowała dnem po kamieniach. Drogowskazy wskazywały na Mount Rushmore. Widział wszystko wyraźnie, choć oczy - jak twierdził - miał zamknięte. I wówczas zobaczył to, co zobaczył. Czterech prezydentów USA. I wpatrywał się w nich zauroczony, starając się zapamiętać każdy szczegół z przejmującej wizji. I gdy udało mu się otworzyć oczy, to momentalnie poszukał nimi telefonu komórkowego i do mnie zadzwonił.

Podziękowałam Kutaśce, utwierdzając się w słuszności jego misji. Potem ściągnęłam do siebie tomaszka 2015.
- Ściągaj łachy! - powiedziałam na przywitanie.
- Że co?
- Spójrz na siebie! Nawet twoja skóra przestała się starać!
- Ale o co chodzi?
- Masz wory ciężarowca pod oczami, zaplątane w winie krzaczaste brwi i ołtarz szafiasty w miejsce krągłej dupki!
- Ciocia jest niesprawiedliwa!
- Ściągaj szmaty, ty kupo tłuszczu!
Przestraszyłam go. Zrzucił prezydenckie łachmany i stanął przede mną w slipkach. Co za postura! Kupa prezydenckiego gówna.
Ale ja nawet z tego bata ukręcę!

Co było dalej, wkrótce opowiem. Ale najpierw protest.
Protestuję przeciw tłustym prezydenckim kupom! Ostatni z Ojców Narodów, który się starał to był wąsacz, który z księdzem Cybulą grał w ping ponga. A reszta? Leniwe gówno, z którego bata nie ukręcisz! Bo prezydent musi się wypocić. I zejść z wagi! 

I o tym napiszę jutro!

1 komentarz: