środa, 23 czerwca 2010

Kto wykręcił bezpieczniki?

Postanowiłam pójść wczoraj po południu na Rynek Wildecki. Ceny truskawek ("krajowych") spadły do 4 złotych za kilogram, a czereśnie (też "krajowe") kosztowały 7 złotych. Kupiłam owoce, przy okazji wstąpiłam do Prosiaczka, gdzie nabyłam kurczaka z myślą o ugotowaniu rosołu dla Władka. Władek lat 94 przeziębił się, chlejąc w upał zimne piwo i teraz skrzypi, niczym nastolatek przechodzący mutację. Wracając zboczyłam do Parku Jana Pawła II, gdzie chciałam na chwilę przycupnąć i podumać o kampanii prezydenckiej 2015, a może nawet zadzwonić do Lucjana Kutaśko, który nadal dryfuje na Mazurach.

Wybrałam ławeczkę w cieniu, bo nie lubię się opalać. Opalenizna postarza. Między innymi dlatego nie mogłam patrzeć na Mariolkę, która spędza popołudnia w solarium. Nolens volens pomyślałam o tej pindzie. Wtedy, właśnie w tym momencie sąsiednią alejką przejechało ryczące BMW, na masce którego wrzeszczała nomen omen Mariolka. Za kierownicą pojazdu siedział nomen nescio, czyli N.N. Pewnie jakiś nohajec, bo jechał jak szalony. W każdym razie nie rozpoznałam kierowcy.

Wróciłam do domu i chciałam się wziąć za rosół, ale usłyszałam gwałtowny dzwonek do drzwi. Dobijał się tomaszka 2015.
- Ciociu, Ciociu! - krzyczał rozdygotany. - Wjechałem w krzaki! Mariolka podrapana, błotnik porysowany! Jak się jej mąż dowie, będzie koniec kampanii!
- Ale co się stało?
- Mariolka zaprowadziła mnie na parking. Tam w krzakach stało BMW jej męża. Położyła się na masce i powiedziała, że zaprasza mnie na długą przejażdżkę. No to usiadłem za kierownicą, przekręciłem kluczyk w stacyjce, tylko za szybko puściłem sprzęgło...
- No i?
- Pierwszy bieg się zakleszczył, a mi pomylił się pedał gazu z hamulcem!

Spokojnym, opanowanym gestem dłoni nakazałam krewniakowi ciszę, potem zadzwoniłam do Władka lat 94, który właśnie myśli o zrobieniu prawa jazdy, by stawił się na dole i poszliśmy już we trójkę do garażu, gdzie stał mój garbus rocznik 1967. Nie miał dużego przebiegu, bo nie mam potrzeby używania go. Zwykle spaceruję po okolicy, na groby nie jeżdżę, bo nie lubię, a wakacje to stan ducha, więc nie muszę odwiedzać zatłoczonego Kołobrzegu. Zresztą moje bikini wyblakło, a naturyzm mnie nie ciągnie.

Otworzyłam drzwi od garażu i w oczy błysnął nam lśniącym lakierem mechaniczny rumak anno domini 1967.
- Zapamiętajcie, chłopcy, pierwszą lekcję. Na polskich drogach jest bardzo niebezpiecznie. Trzeba na nich przebywać możliwie jak najkrócej. Pojedziemy do centrum. Niestety, z prędkością maksymalnie do 140 km/h. Garbus jest podrasowany, ale więcej nie wyciągnie.
- Ciociu, a masz poduszki?
- Nie.
- To ja skoczę do domu. Wezmę jeszcze kołdrę puchową.
- A ja odkurzę hełm niemiecki - zadeklarował Władek lat 94.

I chłopaki uciekły. Ja zaś w tym miejscu protestuję przeciw kierowcom bez wyobraźni! Wasze 50 km/h w mieście stwarza wielkie zagrożenie i korki! Weźcie przykład z kandydatów. Nawet oni wykręcili bezpieczniki!

1 komentarz:

  1. Na masce?
    To nie taka miała być jazda...
    Z t2015 tytaniczna praca czeka!

    OdpowiedzUsuń