poniedziałek, 14 czerwca 2010

Wiara, nadzieja, szlompa.

Niedzielę, czyli dzień święty spędziłam jak zwykle. Prawie cały dzień przeleżałam na krzyżu. Leżenie na krzyżu może jednak po jakimś czasie wyjść bokiem, więc obracałam się na brzuch. Wtedy bolał mnie kark, bo głowę musiałam wykręcać to w lewo, to w prawo (jak chciałam ułożyć się prosto z nosem w poduszce, to brakowało powietrza). Leżysz z głową wykręconą w bok i patrzysz na listwy przypodłogowe. Dostrzegasz wtedy kurz, koty niemalże, ale dziś przecież niedziela, dzień święty, to przecież nie weźmiesz się za sprzątanie. Zatem znowu się odwracałam i leżałam na krzyżu. Bezmyślnie patrzyłam się w sufit, bo myśli o stygmatach spiesznie od siebie odsuwałam. Potem zaczęłam bać się o odleżyny, bo nie mam nikogo kto by mnie wyklepał, nacierając wcześniej plecy spirytusem. I ten strach spowodował, że wstałam.

Najpierw myślałam, by ułożyć się na parapecie, ale wyprałam czerwoną powłoczkę od mojej poduszki, więc sobie darowałam. Pomyślałam, by znów się położyć, ale przemogłam się, bojąc się, że myśli o stygmatach powrócą. Która kobieta chciałaby mieć rany na dłoniach i stopach?! Wystarczą blizny na sercu, które mężczyźni nam zafundowali. Mężczyźni. Same Jezuski! Świętoszki. Na początku pojawia się taki oryginalny Budda, ale za chwilę, dosłownie po kilku dniach już słyszysz ryk: "Allah akbar" i ów uroczy wcześniej pan chce ci nałożyć burkę. Wzbudzają wiarę, dają nadzieję, pozostawiają szlompę, czyli po poznańsku brudną wodę. Nagle spostrzegasz, że nie wiedzą, co to ablucja, bo wannę przyjmują incydentalnie. Przeważnie wtedy, gdy proponujesz poważną rozmowę. Wtedy uciekają. Te parszywe, jałowe, bezmyślne i na dłuższą metę mało przydatne monstra. Tchórze!

Karykatury, kreatury, zarosłe kamieniem części armatury. Ćpuny, kołtuny, synusie mamuni. Ochleje, cicisbeje, metroseksualni i geje. Głupole, kibole, chlejący jabole. Ordynusy, sługusy, memeje, świrusy. Futboliści, pianiści, wtrętni onaniści. Dzicy ogrodnicy z natręctwem szpicy. Kolesie, obwiesie, ciągle ich niesie. Nawiedzeni, odurzeni, nie mają grzebieni. Kłamczuchy, świntuchy, nudziarze i juchy. Uff!

Laurem dureń nie zakwitnie!

Podeszłam do telefonu. Wykręciłam numer. Zabrzmiał sygnał w słuchawce, po chwili usłyszałam tubalne "halo".
- Władek, właśnie zrobiłam drinka. Wpadniesz?

3 komentarze:

  1. Droga Adelo ja protestuję!!Przecież to my wynosimy Was na piedestał, kupujemy kwiaty, piszemy o Was wiersze! To myś śnimy o Was po nocach cześto płacąc za to wstydliwa cenę. Doprawdy Adelo,jak możesz. Pogrążam się w smutku i zastanowię się nad sobą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Tomaszu, tu chodzi o to, że jak wybudujecie pomnik, to później patrzycie na nas jak na niemy i niepotrzebny kamień. I od razu rwiecie się z dłutem na inny surowiec. To wam wypominam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie Tomaszu. To było nie fer.
    Czyż nie zadzwoniła po tej litanii?

    OdpowiedzUsuń