czwartek, 30 czerwca 2011

Starałam się być hipnotyzująca.

Władek lat 95 przyszedł na drugie śniadanie punktualnie. Rozsiadł się wygodnie, ale nie był jowialny jak zwykle, tylko zamknięty w sobie. Bił się z własnymi myślami, a rozterki rodzierały mu zmarszczki na pół, ćwierć i ósemki, tworząc na czole skomplikowany zapis nutowy. Poczułam, że z wysiłku zaczynają mu się pocić stopy, więc postanowiłam czym prędzej wydobyć z niego problem, z którym się u mnie pojawił.

Nogi AK-owca nigdy nie pachniały przyjaźnie.

– Czuję, że idzie nowy front atmosferyczny – rozpoczęłam. – Chyba przyniesie burzę. W takich momentach nachodzą mnie różne myśli oraz domokrążcy. Nie mam wówczas sił na akwizytorów. Zresztą po co mi nylonowe krawaty? Albo dywany we wzorze flagi amerykańskiej? Chciałabym pomarzyć o kobiercach kwiatów, a nie o przenośnej maszynie do szycia.
– No właśnie, Adela. No właśnie.
Powstaniec chyba zaczął się łamać. Czułam, że jest o krok od wyrzucenia z siebie drzazgi, która pobudzała mu wydzielanie potu.
– Wiesz, Władku, że u mnie możesz się skonfesjonalić.
– Adela, coraz mniej pamiętam – wydusił z siebie Władek. – Już nie wiem nawet, co zaprzątało moją głowę, gdy byłem embrionem.
– Co proszę?
– Wprowadź mnie w stan hipnozy. Tylko tak przypomnę sobie o sobie. Niech to będzie nawet w trzeciej osobie, ale idzie mi o przywrócenie pierwotnej pamięci. O ponowne dotknięcie pierwiastka wszechświata.

Powstaniec spojrzał na mnie jak zbity pies, prosząc o pomoc żałosnym wzrokiem. Wzruszyłam ramionami i poprowadziłam go do sypialni, gdzie ułożył się na łóżku. Pilnowałam jedynie, by stopy zwisały mu poza krawędzią posłania.
– Z hipnozy łatwo wyprowadzić – instruował mnie Władek. – Wystarczy pociągnąć za ucho lub nos. Za to trudniej jest wprowadzić mnie w ten stan. Powinnaś zapomnieć o akcentowaniu na przedostatnią sylabę, masz mówić monotonnie.
– Ale co?
– Cokolwiek.
– Przymknij oczy – zarządziłam. Chwilę zastanowiłam się nad hipnotyzującym zaklęciem, po czym rozpoczęłam wprowadzanie Władka w embrionalną przeszłość. – Dziś na obiad ugotuję zupę. Mam włoszczyznę, kostkę rosołową i kalarepę...
– Adela, zmień warzywa. Nie mogę się skupić przy kalarepie!
– Wrzesień rozpoczyna kampanię cukrową. Traktory ciągną w stronę cukrowni przeładowane przyczepy, a buraki spadają na drogi. Kierowcy jeżdżą slalomem, a wypadki drogowe...
– No nie, Adela! Wprowadzasz mi tu niepotrzebny dramatyzm, a mnie muszą opuścić emocje! Inaczej nie wpadnę w ramiona hipnozy. Może wspomnisz coś o pomidorach?
– Adios pomidory, adios utracone...

Powstaniec zerwał się z posłania, histerycznie zarzucając mi, że śpiewająco nie uda się go zahipnotyzować. Że w ogóle nie jestem hipnotyzująca. Że on nigdy już chyba nie dowie się, co sobą przedstawiał przed odcięciem pępowiny. Że nie poczuje owego błogostanu przed pierwszym klapsem w życiu.

Otarł łzę spływającą z oka, po czym wybiegł z mieszkania. Ja zaś podeszłam do lustra i już po krótkiej chwili stwierdziłam, że Władek lat 95 nie ma racji. Ja naprawdę jestem hipnotyzująca. I to zarówno z makijażem, jak i bez.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz