poniedziałek, 18 lipca 2011

LETNIE MAKABRESKI: Zakupy Klotyldy.

W poniedziałkowy poranek Klotylda lat 57 postanowiła pójść na targ na Rynek Wildecki w Poznaniu. Przede wszystkim chciała zakupić świeże warzywa. Zamierzała ugotować na obiad zupę brokułową. Z powodu ciągnących się od kilku dni upałów zaplanowała zaserwować swemu mężowi, zapracowanemu murarzowi lat 61, lżejsze menu. Dlatego oprócz brokuł kupiła jeszcze wiele innych warzyw, między innymi 2 kilo pyr, kilogram marchewki, tyle samo cebuli, buraki, chrzan, a nawet drogi imbir. Nie zapomniała także nabyć pomidorów, sałaty, kapusty kiszonej i ogórków małosolnych. Zatroszczyła się nawet o deser, targując się z kramarką o cenę świętojanek (porzeczek), agrestu i wiśni.

Murarz, czyli Antoni lat 61, zarabiał niemało, mimo że w sektorze budowlanym nastąpiła chwilowa zadyszka. Niektórzy wieszczyli nawet, że to jest recesja. Ale póki co murarz przynosił do domu godziwe pieniądze. Klotylda miała zatem sporo grosiwa w portmonetce, a i w biustonoszu szeleściło jej kilka baknotów o nie najmniejszym nominale. Stać ją było na porządne zakupy, a nie na przykład na sam szczypiorek (akurat takiego zakupu dokonał przed nią pewien literat z dzielnicy). Dlatego warzyw uzbierało się co nieco. Do domu targała je w kilku foliowych siatkach.

Klotylda wraz z mężem murarzem mieszkała przy ulicy Krzyżowej, zatem miała do przejścia kilkaset metrów. Z każdym krokiem odczuwała ciężar swoich zakupów. Pot spływał po jej plecach, czole, czuła go nawet w kroku. Głowę zwieszała coraz niżej, niemal dotykając nosem trotuaru. W momencie, gdy skręcała z ulicy 28 czerwca 1956 roku w Krzyżową pod nogami zaplątał jej się niesforny pekińczyk. Przewróciła się, a warzywa się rozsypały. Z niegroźnych zadrapań na łokciach i kolanach pociekła krew. W tym czasie właściciel pekińczyka, który wabił się Babol, gonił za pyrami i burakami, które z racji kolistego kształtu uciekały przed nim w kierunku ulicy Dolna Wilda. W końcu jednak udało mu się pozbierać je wszystkie.

Klotylda w międzyczasie podniosła się i z płaczem oznajmiła właścicielowi Babola:
– O Boże, jak ja się pokażę na ulicy z takimi ranami!
– Dobrze, że nie upadła pani na garb!

Po czym właściciel pekińczyka udzielił Klotyldzie wykładu, jak należy taszczyć ciężary, by środek ciężkości w ułomnym ciele żony murarza nie doprowadził jej nigdy więcej do upadku. Następnie zaoferował się pomóc jej w dźwiganiu zakupów. Klotylda mu na to pozwoliła.
Nawet gdyby to był złodziej i uciekł z siatką, którą jej wyrwał z potłuczonych rąk, to szczypiorek był na tyle tani, że ścierpiałaby tę niewielką stratę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz