wtorek, 19 lipca 2011

MAKABRESKI LETNIE: Wyłupiaste oczy.

Zeniu lat 44 lubił mawiać przed sklepem, popijając piwo w towarzystwie kompanów z ulicy, że oczy są wyrazem duszy. O gałach bab z Wildy nie miał wysokiego mniemania, twierdząc, że są małomiasteczkowe i nie widać w nich głębszej refleksji. Że wypełnione są chucią i nawet jak wpadnie za powiekę jakiś bzyk, to kończy się wyłącznie na tarciu gałki brudnym paluchem, czyli zaczerwienieniu oka. A jest to już wyrazem gorączki duszy, co można odczytać jako jej stan zapalny.

Zeniu był zdrowym chwatem. Był zdolny wypić haustem litr wódki i o własnych siłach pójść do sklepu, by postawić kolegom kolejną flaszkę. Kibicował Lechowi Poznań, lubił skoczną muzykę i spodnie od dresu z lampasami, ale przy okazji miał tę rzadko spotykaną wrażliwość, która każe odnajdywać Absolut, w tym co jest żywe naokoło. W kępie poniżonej trawy, dostojnym drzewie, pośpiechu ślimaka, znerwicowanej myszy czy gderającej kobiecie. Szukał podobnej, naturalnej siły i czerstwości w wildeckich dziewczynach, one jednak tarły oczy ilekroć jakaś muszka podrażniła im przyklejoną rzęsę. Dlatego Zeniu postanowił poszukać innej drogi. Koniec końców wylądował przy poznańskiej katedrze na Ostrowie Tumskim. A właściwie przy seminarium, które znajdowało się po drugiej stronie ruchliwej arterii.

Zeniu oniemiał. Wcale nie dlatego, że zobaczył kleryków pod prysznicem przez ledwo uchylone okno, lecz z tej przyczyny, że pochwycił wzrok kilku z nich. Coś się w nim obudziło, gdy poczuł siłę wymierzonych w niego scyzoryków.

Zeniu, mimo że znajdował się w krzakach, też wyjął swój scyzoryk. Okazał się być naojostrzejszym w tym towarzystwie, w tym miejscu i w tym krwawym czasie. Gdy na ostatniej sumie proboszcz w swym kazaniu poleciłł zwrócić się ku niebu, Zeniu podniósł swoje ręce najwyżej.
Oczy, które trzymał w dłoniach z wyrzutem popatrzyły w stronę Boga. Potem Zeniu je upuścił, a one w odruchu obronnym potoczyły się pod ornat proboszcza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz