piątek, 22 lipca 2011

MAKABRESKI LETNIE: Opluty Franciszek.

Franciszek lat 39 nie był lubiany w dzielnicy. Uosabiał wszystko, co niemoralne, głupie i dziwaczne. Preferował wolną miłość, a nie trudy związku małżeńskiego. Mówił prosto w oczy to, co myśli, nie było w nim za grosz taktu, który nakazuje się uśmiechać, a swoje myśleć i zostawiać dla siebie. Wtrącał się nie w swoje sprawy, pouczając właścicieli psów, którzy na spacerze ciągnęli tak mocno zwierzaki, że kolczasta obroża rozdzierała im skórę do krwi. Uwielbiał koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina i uciszał młodych sąsiadów, którzy zbyt głośno słuchali współczesnych przebojów. Nie chodził na msze święte, ale też nie zadawał się z hostessami Jehowy. Krytykował wszystko, co nie zgadzało się z jego światopoglądem, a że trudno było mu ustalić własny światopogląd, zatem narzekał na wszystko.

Ludzie nie lubią takich, co narzekają, choć sami to robią.

Miarka się przebrała, gdy Franciszek udostępnił swoje lokum pewnemu fryzjerowi lat 30, który mieszkał pod nim. Fryzjer miał romans z pewną mężatką, która specjalnie przyjechała do niego z odległego miasta. Nie mieli gdzie spać, a Franciszek szanował miłość pod każdą postacią. Może dlatego, że w jego słowniku nie było słowa „zdrada”.

Ludzie dowiedzieli się o tym. Fryzjera nie ruszyli, bo zbyt wiele kobiet robiło tam trwałą, ale w stosunku do Franciszka czara goryczy się przelała. Zdybali go, gdy wyszedł kupić do sklepu coś do zjedzenia. Okrążyli go ze wszystkich stron. Z dziesięciu chłopa i tyle samo bab. Spojrzeli mu wymownie w twarz i zaczęli pluć. Pluli, pluli, aż wyschło im w gębach.

Franciszek wyszedł z tej konfrontacji zwycięsko. Wszystkie rany, jakie miał, szybko się zabliźniły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz