sobota, 17 grudnia 2011

Szalancja.

Coraz więcej mężczyzn chodzi po zimnej, grudniowej Wildzie z szalami na szyjach, które próbują fantazyjnie zasupłać, ale nic im z tego nie wychodzi. Nie jest to nonszalancja, lecz zwykła szalancja. Z tymże może to i dobrze, że w mojej dzielnicy gubi się NON, stawiając na tezy pozytywne, a nie ich marne zaprzeczenia.

Wyszłam na spacer po wildeckim parku, by popatrzeć na szalancję spacerowiczów z dzielnicy. Do bluzy z kapturem trudno dobrać krawat, dlatego zimowe resztki elegancji mężczyźni odnajdują w szalancji.
– Och, jaki ładny masz szalik, Zygmuncie – powiedziałam urzeczona pięknym, pasiastym i kilkukolorowym, grudniowym zwisem Zygi lat 84.

– Dobry, Adelo! – odpowiedział uszczęśliwiony komplementem sąsiad spod 20-tki z ulicy obok.
– A jak zdrowie małżonki? – spytałam grzecznie.
– Duśka? Prasuje koszule. A że lubi przy tym pluć na różne szmaty, to musiałem zaczerpnąć świeżego powietrza. Wziąłem szalancję, zostawiając ją samotnie z osobistym rynsztokiem. Jak wrócę, to powinna być już werbalnie oczyszczona.
– Rozumiem cię, Zygmuncie.
Skinęliśmy sobie głowami i poszliśmy w przeciwnych kierunkach. Kolejnego na alejce spotkałam sprośnego Waldka lat 51. Poza jego rubasznością był jeszcze przaśny. Podejrzany typ. Ale – o dziwo! – dziś też miał szalancję.
– Waldku, podziwiam twój wcale nie przaśny szyk – zaczepiłam go ostrożnie.
– Dziękuję, ciociu. Staram się wiązać koniec z końcem w ten sposób, by przynajmniej jeden z nich był odpowiednio długi.
– Nie cenię mężczyzn, którzy robią sobie taką autopromocję.
– To nie reklama, to szalancja. Po prostu grzecznie sugeruję mijanym kobietom, czego mogą po mnie oczekiwać.

Niezbyt przekonał mnie ten argument, zatem tylko skinęłam głową i ruszyłam dalej. I po kilku krokach natknęłam się na wikarego. Był bez szalancji. Za to nonszalancko miał rozpiętą koloratkę, a jabłko Adama chodziło mu jak szczur po klatce.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, Adelo – przywitał mnie.
– Niech będzie – odpowiedziałam.
– Samo niech będzie? Tak się nie mówi! – zagrzmiał ksiądz.

Jednakże tak straszyć to wikary może pierwszokomunistów. Ja swoje wiem i żaden amant bez szalancji mego uznania nie zdobędzie. Choćby w najczarniejszą kieckę się ubrał jak choćby ten z „Matrixa”.
No to wzurszyłam ramionami i ostentacyjnie pogwizdując pod nosem ruszyłam w swoją stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz