Konaria to porządna kobieta, a takie piją. Nie mogą znieść znoju dnia codziennego, więc zalewają swoją duszę hektolitrami alkoholu. Kąpią się w szampanie, płuczą zęby w denaturacie, nacierają trądzik młodzieńczy spirytusem salicylowym. Alkohol zapełnia ich pory na skórze, nie dając ujścia potom, a takie przecież też im się zdarzają. Ale to ciemna strona Konarii, na jasnej jest jej elokwencja, erudycja i niepospolite poczucie humoru wynikające z inteligencji.
Najpierw obgadałyśmy Marię Siczynę, która cierpi ostatnio na demencję starczą, bawiąc się w konkursy rodem z podstawówki, ciesząc się, że ktoś odgadnie, że Madryt jest stolicą Armenii. Zaraz, chyba nie Armenii. Może Azerbejdżanu?
Konaria piła, piłam i ja. Wytrąbiłyśmy po jednym piwie. Zmieniłyśmy lokal, bo muzyka z radiomagnetofonu marki Kasprzak wdzierała nam nawet do trzewików, a to przepaca antygwałtki, potem trafiłyśmy do miejsca w centrum Poznania, gdzie była jedynie barmanka, kierownik sali i właściciel. Wszyscy podejrzani i w szalikach piłkarskiej drużyny Lecha Poznań. Z trudem przełknęłyśmy kolejną porcję alkoholu, uznając, że to koniec naszej hulanki i swawoli.
Odprowadziłam Konarię do domu, ale ona uznała, że muszę spotkać się z jej aktualnym donatorem. Kupiłam w jej sklepie na dole wódeczkę z cytryneczką i wyszłyśmy ze składu. Wtedy zaczepiła nas Andrea. Nie znałyśmy baby, ale ona poprosiła nas o papierosa.
Konaria pali, zatem z radością poczęstowała Andreę, tłumacząc wylewnie, że sama często znajduje się w takiej sytuacji i wie, co to głód nikotynowy. Andrea zauroczona gestem Konarii zaprosiła nas do pobliskiego biura, które zazwyczaj otwiera po 21. Lokum znajdowało się na ulicy Łąkowej w Poznaniu i nie posiadało neonu. Andrea musiał pokonać kratę i kłódkę, po czym zaprosiła nas do wnętrza, w którym ścieżka między górą śmieci poprowadziła nas do siedziska.
– Wymyśliłam kiedyś Linuxa – przyznała się Andrea. – Wiecie, kto to Kluska?
– Miałam paskudnego męża – przyznała się Konaria. – Grabił łajdak, grabił, aż w końcu ograbił.
– Lubię lane kluski – wyznałam, pijąc z gwinta wódeczkę z cytryneczką.
– U niego pracowałam – powiedziała Andrea. – Puszczę Konarii Boney M, bo czuję, że ona to lubi.
– W jakim pierdlu siedziałaś? – zapytałam Adreę, podążając za głosem intuicji. – Rawicz? Wronki?
– Kraków.
– Co ją tak wypytujesz? Przecież to porządna kobieta! – oburzyła się Konaria.
Wzdrygnęłam ramionami, prychnęłam i wyszłam z biura w suterenie. Potem miałam wyrzuty sumienia, że Konaria została samotnie z Andreą z Gliwc, co siedziała za kratami. Zadzwoniłam do jej donatora, który po chwili oddzwonił, że Konaria wróciła.
O tej porze pewnie jeszcze chrapie.
I znowu plotkujecie. Wykorzystujecie to, że jestem w sanatorium i zazdrościcie, że mam takie powodzenie wśród kuracjuszy.
OdpowiedzUsuńA czy Wy wiecie, że ci z Alzheimerem mogą grać w konkursy geograficzne bez końca? I że jedno pytanie wystarczy na cały wieczór?
No.
Jak wrócę i mnie zobaczycie, to Wam żylaki zatętnią z zazdrości. W tutejszym SPA robią cuda.
Maria Siczyna
P.S. Takie lanie lodowatą wodą ze szlaucha i trzymanie na mrozie to chyba nie są usługi standardowe w salonach piękności? A tu mam za darmo, ZUS na mnie leje.
Mario, my Ci tych długich szlauchów zazdrościmy. Prowokowałyśmy Cię, sądząc, że z ciepłego błota długo nie wyjdziesz. Bo żywot kuracjuszki ma swoje plusy. I my to wiemy i zazdrościmy.
Usuńnie tylko adela i konaria czekają na wypełźnięcie z ciepłego błota siczyny. inni wierni czytelnicy również. przyjaźń jest jak worek treningowy. dugo wyczymie.
OdpowiedzUsuńPrzyjaźń jest jak zwieracze - trzyma i nie popuści.
UsuńA propos zwieraczy. Podobno jakiś rencista na zeszłym turnusie zesrał się do borowiny. Mówią, że skóra kolejnych, korzystających z takowej kąpieli kuracjuszy jeszcze długo po wyjściu trzymała brąz.
OdpowiedzUsuńJa tam nie wiem, ale chyba faktycznie od tego gówna mogło tak być.
Maria Siczyna
P.S. Zaraz mam masaże, a teraz mam biegunkę, więc nie wiem czy iść...
Pójdę, powoli, ale pójdę. Po drodze mam wannę z borowiną, jakby co.
Zdarzają się sytuacje, kiedy słowo staje się ciałem.
Usuń.. oraz sytuacje, ze worek nie wyczymie...
OdpowiedzUsuńByłam świadkiem, jak na plecach tragarza nie wytrzymał worek z pyrami, które rozsypały się po posadzce w sklepie. Znaczy w piwnicy, tyle że po poznańsku. Łęty się wówczas rozpanoszyły.
Usuń