wtorek, 10 lipca 2012

Za miastem.

Władek lat 96 to jeden z niewielu mężczyzn, który kobietę potrafi pozytywnie zaskoczyć. Wczoraj zaprosił mnie na piknik. Przygotował koszyk z wiktuałami, pod ręką miał koc, a na głowie słomiany kapelusz. Szybko dotarliśmy na poznański dworzec kolejowy, wsiedliśmy do pociągu i po pół godzinie wysiedliśmy na pustej stacji. AK-owiec wskazał ręką na niedaleką linię lasu, kierując się w jego stronę. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam jak przez drzewa przebija niebieska tafla jeziora. Wkrótce dotarliśmy na brzeg. Powstaniec rozścielił koc, zrzucił ubranie, pozostając w kąpielówkach, potem rozsiadł się wygodnie, a do mnie rzekł zachęcająco:
– Zdejm kapelusz.
– Chyba zdejmij – odpowiedziałam.

Już miałam się rozdziewać, gdy wtem usłyszałam dźwięki śpiewanych pieśni kościelnych. Nadchodziła pielgrzymka. Powstaniec zaklął pod nosem, a ja pozostałam ubrana, nie chcąc gorszyć swoją nagością pątników udających się na Jasną Górę.
Pielgrzymi zatrzymali się przy nas. Władek wykrzywił twarz w straszliwym grymasie, a ja z zainteresowaniem przypatrywałam się, jak woda w jeziorze zmienia swój odcień. Kiedy uświęceni swą misją piechurzy zmyli z siebie wszystkie pyły i brudy, wówczas zabrali się do jedzenia, strojenia gitar i masowania stóp. Potem wrócili do modlitw. Władek nie wytrzymał, wyciągnął z koszyka butelkę wina i poszedł z nią w trzciny. Ja zabrałam się za wałówkę. Musiałam to zrobić, bo usta same składały się do litanii, a nie mogłam zrobić powstańcowi afrontu i zabrać z powrotem do domu jedzenia.

Po godzinie pielgrzymi podnieśli się i wężykiem poszli na południe. Po chwili dołączył do mnie Władek. Flaszka była już pusta. Już miałam ściągać sukienkę, gdy z zarośli wyłonił się samotny mężczyzna. Był dość przystojny, choć zakurzony, miał spory zarost, za długie paznokcie u stóp, tachał ze sobą walizy.
– Co za pogoda! – jęknął na nasz widok. – Pić się chce.
– Nie radzę pić z jeziora. Żybura się zrobiła – ostrzegł Władek, ruchem głowy wskazując na wodę. Przy okazji rzucił okiem na butelkę. – O cholera, jest jeszcze wino.
Mężczyzna odstawił na ziemię walizki, po czym naturalnym ruchem wyciągnął rękę po wino. Władek podał mu flaszkę. On przechylił ją do ust, zdrowo pociągnął i podał mi butelkę. W środku było jeszcze sporo płynu.
Władek natomiast sięgnął do koszyka.
– Może chcesz się też najeść? Mamy sporo żarcia.
– Wszystko zjadłam – poinformowałam powstańca.
– Oddaj wino – zażądał AK-owiec, po czym ku mojemu zdziwieniu wyciągnął z koszyka pajdę chleba, pęto kiełbasy. – Kobietom wino zbyt szybko uderza do głowy.
– Dziękuję. Lubię śląską – powiedział mężczyzna – choć najbardziej smakuje mi kaszanka.
– A co tak tachasz? – Władek zainteresował się zawartością bagażu przybysza.
– Jestem bohaterem wielu materiałów – odrzekł enigmatycznie mężczyzna.

Skinął głową i ruszył w dalszą drogą. Nie szedł śladem pielgrzymki, on kierował się na wschód. A my z Władkiem zaczęliśmy zastanawiać się, jakie szpargały niósł w walizkach. Jeśli były o nim, to mogły być to akta z prokuratorskiego śledztwa, z sądu lub innego IPN-u. A z początku taki wydał się nam sympatyczny...

3 komentarze:

  1. Przecież widać, że ten "bohater wielu materiałów" to Jezus a walizki ma pełne terabajtowych pendrive'ów.
    Z zapisem grzechów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie. Po tylu latach już ma je wykute na blachę.

    OdpowiedzUsuń