sobota, 14 lipca 2012

Indianin.

Podjechał do naszego sklepu na dole kabrioletem marki ford mustang. My jak zwykle powoli rozbudzałyśmy się, stojąc o świcie w ogonku oczekującym na przyjazd dostawczaka ze świeżym pieczywem. Kierowca przyhamował z piskiem opon, zgrabnie wyskoczył z wozu i powitał nas przeraźliwym okrzykiem:
– Iiiiaaaaauuuuhiiiiaaaa!

Mężczyzna miał ciemną karnację, czarne, lśniące włosy i ubranie pełne cekinów oraz błyszczących napów. Wydając z siebie dziki pisk, to przytykał, to odrywał dłoń od ust.

– Olaboga! – Malwina lat 96 krzyknęła w odpowiedzi na dziwne zachowanie właściciela mustanga.
– Jezusie Nazareński! – Elwira lat 77 wezwała na pomoc swego Pana.
– Śmigaj z powrotem do taboru! – zażądała Kunia lat 90.
– Auć! – zatknęłam uszy.
– Squaw! Fiu, fiu, squaw! – cmoknął z uznaniem przybysz. Miał interesujący tembr głosu, co było niespodzianką po dzikim wrzasku.
– Pewnie mieszka na squocie – Gertruda lat 59 zaryzykowała odważną hipotezę. – Słyszałam, że ludzie w takich miejscach tracą dobre maniery.
– Da kota? Dakota! – mężczyzna w kółko powtarzał. – Da kota? Kota da? Dakota!
– A może to nie jest Cygan? – zwątpliła Kunia.
– Rom – poprawiłam przyjaciółkę.
– No mówię, że nie Cyganin.
– Cygan – powiedziałam w trosce o poprawność językową.
– Indianin ? – zdziwiła się Elwira.
– Ja mieć ładna wigwama i palenisko w środek – Indianin nareszcie zaczął zachęcać nas językiem podobnym do naszego.
– Wszystkie nas zapraszasz do siebie? – spytała Malwina.
– Mozie być. Ale ta z ładna skalp musieć iść konieczność! – W tym momencie Indianin wskazał palcem na Elwirę.
Ewlira spłonęła rumieńcem, zalotnie poprawiła kosmyk swojego skalpu, który opadł jej na czoło i nieśmiało się uśmiechnęła. Po chwili jednak spoważniała.
– A wierzysz w Boga?
– Manitou dobry być. Go ja kochać. Zebrać duża ilość skalpa. Manitou cieszyć się.
– Ale nie weźmiesz mnie bez ślubu kościelnego – Elwira przeszła do konkretów.
– Ja dziki! Ja dziki! Da kota! Ty teraz Dakota!
– A idź w pieruny! Nie dam się dotknąć przed śłubem! – fuknęła Ekwira, po czym dziko wrzasnęła:
– Iiiiaaaaauuuuhiiiiaaaa!

Szybko dołączyłyśmy się do jej potwornego zawołania. Dakota nie wytrzymał akustycznej nawałnicy i prysnął na czerwoną skórę fotela i szybko uciekł swoim mustangiem w siną dal.

2 komentarze:

  1. No i reflektantki na Dakocianiniankę nie było?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ponoć długo jeździł po poznańskiej Wildzie. Ale czy Dakota jakiś skalp zdarł - tego nie wiem.

    OdpowiedzUsuń