środa, 4 czerwca 2014

O tym, jak Gucio lat 36 przesadził.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Gazety do sklepu na Wildzie w Poznaniu zostały przywiezione jeszcze przed szóstą rano, zaś mleko i pieczywo dotarło kwadrans po otwarciu sklepu. Prawdopodobnie o tej porze obudził się Gucio. Mieszka dwie klatki dalej, a ja pamiętam, jak 37 lat temu jego matka Regina była w ciąży i głaskała się po brzuchu, mówiąc, że jeśli będzie synek, to da mu imię po znanym aktorze, którego uwielbiała. Smarkacz dostał na imię Gustaw, ale nie wyrósł z bachora Holoubek, lecz samolubek.

I tenże Gucio otrząsnął się po pijackim śnie, podczas którego chrapał niemiłosiernie, wprawiając w nerwowe drgawki jego żonę Izoldę lat 41 oraz trzy drobiazgi nieustalonego pochodzenia. Poczuł, że chce mu się pić, narzucił na siebie szmaty, w których pokazywał się już od tygodnia, i poszedł do sklepu po browara. Izolda próbowała go jeszcze powstrzymać, podsuwając słoik z wodą po ogórkach kiszonych, ale on z niesmakiem odsunął jej wyciągniętą rękę i na pożegnanie trzasnął drzwiami.

Chwilę potem zaczął się dramat. Samochód z hurtowni napojów niskoalkoholowych wpadł w poślizg, zderzył się z jakimś mikrobusem i nie dojechał na czas do składu na naszej ulicy. A Gucio lat 36 w tym samym czasie wysilał się na uprzejmość, wykrzywiając twarz w sztucznym uśmiechu, i prosząc sprzedawczynię o czteropak Żubra. Gdy ta rozłożyła bezradnie ręce, Gucio poprosił o Dębowe, potem o Harnasia, a skończył na najtańszej, lecz niesmaczej Tatrze. Kobieta za ladą nadal stała w pozycji papieża proszącego Szefa o błogosławieństwa wszelakie, a Gucia trafił szlag. Dotychczas nikt na ulicy nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo to niebezpieczny stan.

Gucio kazał wszystkim „wypierdalać”, po czym stanął przed sklepem, dramatycznie rozdzierając koszulę, niczym Rejtan. Pogroził wszystkim, że prędzej zdzieli ostatecznie przez łeb, niż kogolwiek wpuści. Albo do sklepu dojedzie piwo, albo nici z utargu. Właściciel sklepu zatrwożył się, dzwoniąc pod nieznany nam numer i rozpaczliwie skamląc do słuchawki o piwo. Wówczas stanęłam w obronie Kornelii lat 47, która wyszła po podpaski, a teraz stała ze łzami w oczach, bo ciekło z niej jak cholera, a żadnych zapasów środków higienicznych już nie miała. Chciałam jej pomóc, ale ja już przekwitłam, więc jedyny ratunek znajdował się w sklepie. Pokierowałam Kornelię w kierunku zaplecza.

Tymczasem okazało się, że właściciel marketu zadzwonił po piwo na Policję. Mundurowi szybko zakuli Gucia, pozbawiając na 48 godzin drobiazg z Izoldy, a w drugiej połowie niewiadomego pochodzenia, męskiego wzorca. Potem policjanci chcieli spisać raport i udali się po zeznanie do właściciela składu na zaplecze. Zaskoczyło ich to, co zobaczyli. Kornelia po otrzymaniu prezentu z woreczka waty odwdzięczała się właścicielowi sklepu, udostępniając mu szczodrze swoje zaplecze.

I ja w tym momencie protestuję. Nie po to ludzkość wymyśliła środki płatnicze, by znów wracać do handlu wymiennego. Dlatego bardziej żal mi Gucia, niż właściciela sklepu, który będzie mieć sprawę skarbową o uchylanie się od płacenia podatku VAT za watę. Bo obyczajowo spryciarz się wywinął. Gdyby robił to na ladzie, to podpadałoby pod wykroczenie obyczajowe. Tymczasem to co człowiek robi ze swoim zapleczem jest jego sprawą.
No niby tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz