środa, 7 czerwca 2017

Szydełkuję

– W czasach mojej młodości prowadziłam punkt repasacji pończoch – wspomniała Malwina lat 92. – Miałam niemal same klientki, ale odwiedzał mnie też pewien starszy pan. Cerowałam mu gatki i skarpetki.

Siedziałyśmy we trzy, to jest Lwinka, Kunia i ja, na ławce w parku imienia Jana Pawła II na poznańskiej Wildzie i zajmowałyśmy się robótkami ręcznymi. Nieopodal było oczko wodne, ale nikt w nim nie spływał, tylko komary brzęczały nad uchem, a meszki nie pozostawały w tyle.

– Jeszcze trzy oczka i zacznę nowy ścieg – wymamrotała Kunia lat 90.
– Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję – oznajmiłam. – Mam marzenia, mordę skuję, temu, kto przeszkodzi. Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję.
– Ten pan nosił modne w Hiszpanii imię – ciągnęła Lwinka. – Alfons mu było. To był bardzo zacny mężczyzna. Podpierał się laseczką z główką z kości słoniowej. Trzymał dzielnie fason. Elegant. Dziś już takich nie spotkasz.
– Dziś zrobię plecy, a może nawet lewy rękaw – poinformowała Kunia.
– Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję. To, że mam marzenia, powiedział mi jeden wujek, to ciut za mało. Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję.
– Alfons stawiał takie śmieszne, drobne kroczki. Rozśmieszał mnie. Przyznam wam, że w jego towarzystwie nie potrafiłam podciągnąć ani jednego oczka. Śmiałam się perliście, a dziurawe pończochy musiały uzbroić się w cierpliwość.
– W sumie wolę robić na drutach, ale szydełko też potrafi być wdzięczne. Spójrzcie, jakie jest wypasione! – chwaliła się Kunia.
– Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję. Kiedy jest marzenie, tylko jedno go popsuje, gdy się na nie wypniesz. Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję.
– W ciągu życia mijamy wielu ludzi. Bardzo wielu. Ale tylko garstka wywiera na nas piętno. Alfons pozostał w mojej duszy. Cokolwiek, by miało się zdarzyć, on będzie żyć razem ze mną. W myślach, wspomnieniach, marzeniach. Szkoda, że tak głupio umarł. Niepotrzebnie przebrał się w damskie ciuszki i wyszedł na ulicę. W jednej chwili stracił fason i życie.
– Nawet się nie spieszę. Owszem, plecy będą już na dziś gotowe, ale sweter potrzebny będzie co najwyżej we wrześniu. Przecież czekają nas gorące lipcowe i sierpniowe dni.
– Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję. W mym marzeniu, które snuję, jest upalnie. Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję.
– Alfons nosił królewskie imię. Zaskarbił sobie u mnie tron, berło, a jeśli idzie o jabłko, to same wiecie, jaką mam figurę. Niby prowadziłam punkt repasacji pończoch, ale to on podciągnął mnie na wyższe rezonanse.
– A może ty kupisz ode mnie sweter? Wydziergam ci Alfonsa na piersiach.
– Szydełkuję, szydełkuję, szydełkuję. Do swych marzeń podejdę czule, gdy się ziszczą. Szydełkuję, szydełkuję, zrealizuję, szydełkuję.

I tak jeszcze przez kilka godzin siedziałyśmy, a meszki i komary jakoś szczęsliwie nas oszczędzały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz