wtorek, 27 lipca 2010

Uniesienie

Wczoraj nauczyłam się lewitować. To nie było łatwe. Uczyłam się od kilkunastu lat i nikt mi nie pomagał. Bo niby gdzie znaleźć nauczyciela od lewitacji? Owszem, natknęłam się na kilku hochsztaplerów, ale szybko można było ich rozszyfrować. Łatwo rozszyfrować nielota. Wystarczy zadać kilka pytań oraz poprosić o pokaz lewitacji. Nikt tej próby nie przeszedł pomyślnie.

Jak nazwać lewitującego człowieka? Gdy mąż stanu przechodzi z jednej partii do drugiej to jest to Mężydło, ale w gdy ktoś zaczyna lewitować, to jak go określić? Lewitant brzmi jak mutant, znaczy nieładnie. Choć wersja żeńska, czyli lewitantka jest już bardziej znośna. Tak, od wczoraj jestem lewitantką.

Choć moja pierwsza próba lewitowania skończyła się sukcesem, to jednak nie była jeszcze perfekcyjna. Uniosłam się wprawdzie na 30 cm od podłogi, ale do góry nogami. Radość z lewitacji zasłoniła mi sukienka, która stała się moim abażurem. Miałam okazję przekonać się jaka jest prześwitująca. Na spacer po sopockim molo się nada, ale do kościoła to już w niej nie pójdę.

Najtrudniej jest wylądować. Nie opanowałam jeszcze wyjścia ze stanu lewitacji. Zresztą świadczą o tym siniaki, jakich się nabawiłam. Są wielkie, zielono-sine, ale nie powiem gdzie je mam. W każdym razie, wylądowałam plackiem na podłodze i opanowało mnie ekstatyczne uczucie, które przyćmiło ból po twardym lądowaniu. Postanowiłam spróbować jeszcze raz. Zdjęłam z siebie wszystko, do ostatniej nitki i golusieńka nałożyłam bikini w kolorze siniaków. Znów zaczęłam lewitować. Moje włosy zbierały koty z podłogi. Musiałam uważać na gniazdka elektryczne i pajęczyny. Stopy eksplorowały powierzchnie ścian, a biust opadł mi na czoło. Krew nabiegła do twarzy.

I to był przełom. Zdałam sobie sprawę, że wszyscy poeci mają nabiegłe krwią oczy. Oczywiście mówię o najlepszych poetach. Podfrunęłam do stołu, a prawa stopa sięgnęła po kartkę i długopis. Tak powstał mój najlepszy wiersz. Genialny.
Dlatego mam święte prawo zaprotestować przeciw wierszokletom piszącym w postawie siedzącej. Przecież natchnienie poznajemy po wypiekach na twarzy, czyli nie na siedząco. Prawda?

2 komentarze:

  1. Zjawisko lewitacji wertykalnej odwróconej wskazuje, ze ma Pani boskie nogi droga Adelo. Boskie bo ku niebu się kierują. Natomiast biust jako wytwór szatana ma się ku dołowi oczyiście bo ciągnie do swego. Uważam, że dalsze eksperymenty w tej dziedzinie nie przyniosą nic dobrego.
    Daltego protesuje przeciw tak niebezpiecznym zabawą. Sugeruję natomiast trening w starej sztuce odwracania kota ogonem. Dlaczego? Wyjaśnie innym razem,

    OdpowiedzUsuń
  2. Biust opada na czoło, bo tak się dzieje u naczelnych. Nic w tym szatańskiego, panie Tomaszu. To tylko prawo ciążenia.

    OdpowiedzUsuń