niedziela, 25 lipca 2010

Skarb się rozsypał.

Od kiedy pamiętam Władek lat 94 zawsze skarżył się na niedzielną nudę. „Widzisz, Adela, w niedzielę to tylko swój organ możesz pomiętosić”, mawiał. Przyznawałam mu w duchu rację, bo dzień Pański związany jest ze mszą świętą, na której właśnie organista daje popis. Moja koleżanka, Maria Siczyna lat niemało, podzielała to przekonanie. Ujmowała swą myśl podobnie dosadnie:. We fraszce pt. Organista napisała: „niejedna dewotka dałaby więcej do puszki, żeby po spowiedzi móc poczuć jego paluszki.”.

Dziś chciałam myśli Władka lat 94 skierować ku innym sprawom, odciągając go od nudnych świąteczno – niedzielnych rytuałów.
– Kochasiu, masz łopatę? – spytałam, dzwoniąc na numer domowy powstańca.
– Że co?
– Ł jak Łucja, O jak Olga...
– Adela, wiesz przecież, że mam nowy aparat słuchowy i słyszę świetnie.
– Masz łopatę?
– Saperkę.

Niedaleko Łęgów Dębińskich są ogródki działkowe. Też mam tam swoją parcelę. Z Władkiem lat 94 doszliśmy na działkę w kilkanaście minut. Wyciągnęłam leżak, usadowiłam się na nim wygodnie, po czym zakomenderowałam:
– Kochasiu, pod gruszą zakopałam skarb. Wykop go. Może moje życiowe bogactwo uświadomi ci marność niedzielnego miętoszenia organu.
Po czym przymknęłam oczy.
Słyszałam przekleństwa, które rzucał pod nosem, ale szybko moje myśli odpłynęły ku wspomnieniom. Przypomniałam sobie jak z moim mężem Józefem kupiliśmy tę działkę, ile wysiłku kosztowało go pielęgnowanie ogrodu, jak męczył się przy budowie altanki. Obrazy pod przymkniętymi powiekami przesuwały się coraz wolniej Zdrzemnęłam się.

– Ładna puszka. Pięciolitrowa! Tylko piachu w niej było sporo. Wysypałem.
– Rozsypałeś Józwę? – nie wytrzymałam, załkałam. – Mój mąż się rozsypał! – rozbeczałam się na dobre.
W taki oto niecodzienny sposób wieczna miłość przegrała kolejny bój z miętoszeniem organu. Mój szloch to najbardziej z dotychczasowych przejmujący protest.

2 komentarze:

  1. Droga Adelo, przypadki utracenia skarbów to częsty przypadek. Mój kolega Piotr N. będąc w stanie odmiennym (mam tu na myśli świadomość) postanowił odmienić swoje życie (w takich stanach często tak bywa). Złapał swoja ukochaną puszkę pełną ziół, których dostarczał mu zaprzyjaźniony szaman w celach leczniczych (Piotr chorował bowiem na duszy) i zakopał ją w parku. Obudziwszy sie rankiem uznał, że jednak popełnił wielki błąd gdyż bez leków nijak żyć już nie mógł. Po dziś dzień można czasem zobaczyć jego wygęta sylwetke poszukujaca skarbu. od tego czasu począł dwójke dzieci i ożenił się, zdążył również sie rozwieść i zrobić klika innych rzeczy, które uznajemy za normalne. Niestety normalnośc jakoś go nie kocha. A skarb? Skarb nie wrócił. Pewnie pozostał tylko proch w puszce po kawie Marago.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wzruszająca, piękna historia, panie Tomaszu...

    OdpowiedzUsuń