piątek, 2 lipca 2010

Wiara.

Te wybory już się skończyły. Bukmacherzy obstawiają typy nie po to, by przegrać, a zarobić. Rezultat zatem znany. W takiej sytuacji mogę dać urlop tomaszka 2015 – niech huncwot gdzieś wyjedzie, najlepiej do Lucjana Kutaśko, który wymaga wsparcia przy piraniowo – krokodylowym zagrożeniu – ja zaś zmienię ton na wspomnieniowy. Będzie przez to nieco poważniej.


Z wiekiem każdą kobietę opuszcza wiara. Najpierw są to mężczyźni. Mówimy: „Wiara, wynocha stąd!” Czasem same wyprzedzamy ten krok i każemy odejść najbliższemu draniowi bezpowrotnie. To jest jednak najmniejszy problem. Istotą utraty naszej wiary jest rozczarowanie. Co do jakości osiąganych celów, które jawiły się lśniąco, a wyszło matowe gówno.

Jeden z większych ochlapusów w dziejach literatury, człowiek bez wiary za to ze szczęściem, niejaki Hank Chinaski, napisał tak: „Często najlepsze chwile w życiu to te, kiedy nic nie robisz, tylko zastanawiasz się nad swoim istnieniem, kontemplujesz różne sprawy. I tak kiedy na przykład mówisz, że wszystko nie ma sensu, to nie może do końca nie mieć sensu, bo przecież jesteś świadom, że nie ma sensu, a twoja świadomość braku sensu nadaje temu jakiś sens. Rozumiecie, o co mi chodzi? Optymistyczny pesymizm.”

I kiedy wydaje się, że już nie mamy wiary, to odnajdujemy ją w latoroślach. „Tobie się uda, córeczko”, myślimy. „Ty wypalisz, synku!” – jesteśmy tego pewne. I zarażamy wiarą kolejne pokolenia. (Zapraszam do obejrzenia filmu "Niedziela Barabasza". Chętni odnajdą go w zasobach internetu.)

Tymczasem bez wiary łatwiej. Omijają nas złudzenia. Na co wam, chłopaki, Zła Dziunia? (taka personifikacja złudzenia). Na co wam, dziewczyny, Piotruś Pan (taka personifikacja popaprańca). Bądźmy sami! Jak Pan Samochodzik! Jak Zosia Samosia!

PS. Jutro o Nadziei.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz