piątek, 10 sierpnia 2012

Vinegret, czyli Liebe machen.

Andreas lat 53 jest słodko kwaśny. Z jednej strony potrafi uraczyć nas – kobiety z Wildy – wspaniałym komplementem, np. powiedzieć: „freche mädchen meine liebe dir”, a potem puścić oczko czy podszczypać nieskromnie odsłonięte udo. My, dziewczyny po 60-tce, 70-tce, nawet te po 90-tce, lubimy to. Nie przewróciło nam się w głowie jak feministkom i pozwalamy chłopcom na odrobinkę chuligaństwa. Oni już tak mają. Rzecz jasna, potrafimy też ustanowić granicę, za przekroczeniem której nacieramy uszu. Robimy to wtedy, gdy taki słodki Andreas robi się kwaśny. Doprowadzamy go do zmieszania i wychodzi Vinegret. W ten sposób z rubasznego parówkowego Niemca otrzymujemy dużo bardziej fantazyjny sosik.

Andreas był kierowcą TIR-a, którego poznałyśmy w 1990 roku, więc niemal przed ćwierćwieczem. Narzekałyśmy wówczas na kiepską komunikację miejską i żeby szybko przemieścić się z jednego krańca miasta na drugi, chodziłyśmy na stacje benzynowe i tam zaczepiałyśmy zagranicznych kierowców. Większość zgadzała się nas przewieźć. Wśród nich uprzejmością wyróżniał się Andreas. Jako jeden z nielicznych nie proponował nam na pierwszym skrzyżowaniu „Liebe machen!”. Jego nachodziło to najczęściej na Rondzie Kaponiera, ale to świetny poznański punkt przesiadkowy, więc zawsze mogłyśmy trzasnąć drzwiami szoferki jego wielkiego wozu. Przez lata jego wojaży przez Polskę i Poznań poznałyśmy się bliżej z Andreasem i zdobył tak wielkie nasze zaufanie, że nawet Malwina lat 92 sama z siebie wychodziła z inicjatywą „Liebe machen”. Ale libido Andreasa nie było już takie ostre jak tuż po zburzeniu muru berlińskiego.

Dziś o najnowszym Andreasa kursie przez Poznań przypomniała Kunia lat 90. Stałyśmy właśnie przed sklepem na dole w ogonku oczekującym na dostawę świeżego pieczywa z nocnego wypieku i umilałyśmy czas rozmową o cenie paliw i jej wpływie na koszt wytwórczy jednego bochenka chleba. Nieopodal stał kościół pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego, więc Elwira lat 77 nie mogła bez zapodania morałów przepuścić informacji podanej przez Kunię.

– Wy jesteście tirówkami! – wytknęła. – To już nie doda wam marki!
– Owszem – przytaknęłam – jesteśmy bardziej euro, a to dlatego, że nie każemy zawodowcom się modlić do świętego Krzysztofa, lecz do świętego Huberta.
– Jak to?
– Tak to! – Malwina odpowiedziała nieładnie.
– Kierowca TIR-a bardziej jest myśliwym niż osobą prowadzącą ciężarówkę – wytłumaczyła Kunia. – Nas interesuje zdrowie Andreasa, więc udajemy, że możemy z nim zajść w ciążę. To go odbudowuje i jego połowica Helga znów zaczęła za nim tęsknić.
– Jeśli nie chcesz pójść z nami, to przynajmniej pomódl się w jego intencji do świętego Huberta – poprosiłam.
– Wyspowiadam się u proboszcza – obiecała Elwira – Podejrzewałam, że wy to robicie dla pieniędzy. Przepraszam was, a teraz lecę przeprosić Pana Boga.

Elwira miała nadzieję zdążyć zrzucić ciężar grzechu jeszcze przed przyjazdem furgonu z pieczywem. My zaś z sosem Vinegret i „”Liebe machen” postanowiłyśmy udać się do proboszcza dopiero po południu. I dobrze uczyniłyśmy, bo nadjechał dostawczak z pieczywem. Kupiłyśmy chleb, w domach przygotowałyśmy skibki z okładem i poleciałyśmy z wałówką na stację benzynową. Adreas już na nas czekał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz